Znają się od lat, teraz wspólnie działają w Kole Gospodyń Miejskich „Praktyczna Pani”, prowadzonym w Filii nr 1 Miejsko-Powiatowej Biblioteki Publicznej. Podczas jednego ze spotkań podzieliły się z nami opowieściami o tym, jak spędzają świąteczny czas, jakie potrawy stawiają na wigilijnym stole i które z bożonarodzeniowych zwyczajów lubią najbardziej.
– Uwielbiamy się spotykać nie tylko w bibliotece. Jeździmy na kajaki, spacerujemy z kijkami, chodzimy na basen. Organizujemy wycieczki w przeróżne miejsca. To nas bardzo odstresowuje i relaksuje. Przed świętami również znajdujemy czas na wspólne zajęcia. Przed Wielkanocą robimy palmy i pisanki. Okres przed Bożym Narodzeniem to oczywiście wykonywanie ozdób, przygotowywanie pierników. Niedawno robiłyśmy stroiki w formie drzewek. Albo pojawia się jakiś temat do zrealizowania, na przykład „śledzie”, i każda z nas przynosi przepis i potrawę. Składamy też sobie życzenia – opowiadają panie: Aneta, Barbara, Anna, Renata i Marzena.
Świąteczne potrawy
Są to zazwyczaj tradycyjne dania, znane w każdym domu, chociaż panie mają również takie, których próżno szukać u kogoś innego.
– Mój tata pochodzi z Poznania, więc na naszym stole pojawia się trochę potraw z tamtego zakątka kraju – mówi pani Anna. – Obowiązkowe są kluski z makiem i kutia. Przygotowujemy też śledzie, barszcz z własnoręcznie lepionymi uszkami, smażonego karpia, racuszki polane miodem, kompot z suszu, kisiel żurawinowy. Czasami jest mrowisko, ciasto znane na Podlasiu, a także kapusta z grochem. Kuzynka męża, ślązaczka, przywozi moczkę. To rozmoczony piernik, z kompotem z agrestu. Pyszny deser, który na Śląsku jest potrawą wigilijną.
– U mnie są oczywiście tradycyjne potrawy, ale obowiązkowo musi być też zupa fasolowa, którą pamiętam jeszcze z rodzinnego domu – wyjaśnia pani Marzena. – Gotowana na oleju rzepakowym tłoczonym na zimno, z fasolą, warzywami i dużą ilością grzybów. Na stole nie może też zabraknąć ryżu z wędzonymi, suszonymi śliwkami. Ryż gotujemy na wodzie. Ze śliwek robimy esencjonalny kompot. Podaje się to na zimno, jako deser – łyżka ryżu, polana kompotem i do tego parę owoców. Jest to niezwykle orzeźwiające.
– Na naszym stole króluje karp. Taki pieczony w piekarniku nie może być większy niż 3 kg. Wtedy jest najlepszy. Oczywiście z dużą ilością przypraw, między innymi solą, pieprzem cytrynowym, a także czosnkiem i natką pietruszki. Uwielbiam też karpia w wykonaniu mamy i teściowej. Najpierw leży obłożony talarkami cebuli, żeby pozbyć się zapachu i posmaku mułu. Potem szybko się go obsmaża w mące, a cebulkę zarumienia osobno. Później wszystko razem dusi się na małym ogniu – opowiada pani Aneta.
Pani Barbara, siostra pani Anety, również wymienia ryby: – Koleżanka dała mi przepis na taką z sosem czosnkowym, posypaną prażonymi ziarnami słonecznika. Jest bardzo prosty. Najczęściej smażę mirunę, w gęstym cieście naleśnikowym. Sos przygotowuję wcześniej, bo im dłużej stoi w lodówce, tym jest lepszy. Polewam nim rybę, a potem posypuję słonecznikiem. To danie, które można jeść na ciepło i na zimno. W obu wersjach jest przepyszne.
Gospodynie zdradzają, że pani Renata jest mistrzynią w robieniu piernikowych chatek i nawet zorganizowała im warsztaty, by mogły poznać tajniki tej sztuki.
– To piernik dojrzewający, nadający się na dekoracje, ale też do jedzenia, bo robię go na naturalnym miodzie, bez sztucznych dodatków. Przechodzi wszystkie fazy – najpierw jest bardzo twardy, potem mięciutki, potem znowu twardnieje. Klienci mówią, że moje domki są tak dobre, że często nie ma szans, by dotrwały do świąt – śmieje się pani Renata. Dodaje: – Natomiast jeśli chodzi o wigilijne potrawy, na stole u babci i mamy musiała pojawić się kapusta z grochem. Kapusta oczywiście tylko kwaszona, gotowana na wywarze grzybowym, z grochem typu jasiek, ale nie tym bardzo dużym. Na wierzch sypało się garść lub dwie kaszy jaglanej, ale nie można było tego wszystkiego mieszać. Babcia mówiła, że wtedy jagły nie pękną i dobrze się nie ugotuje. A jak już kasza na górze popękała, było wiadomo, że jest ugotowane, mięciutkie i można było zamieszać. Potrawa wychodziła aksamitna, zawiesista, po prostu rewelacyjna. Mama robiła również gołąbki z kaszą gryczaną. W niektórych domach podaje się czysty barszcz z fasolą jaśkiem.
Świąteczne tradycje
Ubieranie choinki, czekanie na prezenty, sianko pod obrusem, kolędowanie – zwyczajów świątecznych jest wiele, wszystkie piękne i wyjątkowe, kultywowane w wielu domach. Panie wracają wspomnieniami do czasów dzieciństwa, opowiadają jakie tradycje kontynuują w swoich rodzinach.
– W moich wspomnieniach świąt, zawsze będą dziadkowie, szynka, którą trudno było dostać oraz cudowny zapach i smak pomarańczy, zupełnie inny niż dzisiaj – mówi Aleksandra Majewska, kierownik Filii nr 1, inicjatorka powstania Koła Gospodyń Miejskich. –Pamiętam słodycze Wedla i długie cukierki na choinkę, tzw. sople. Mama zawsze pilnowała, by było 12 potraw i miejsce dla niespodziewanego gościa. Choinka musiała spełniać 4 warunki: być żywa, kłująca, pachnąca i zielona. Rodzice nam opowiadali, że w Wigilię zwierzęta mówią ludzkim głosem, więc chodziliśmy i szukaliśmy tych zwierząt, ale nigdy nie chciały z nami rozmawiać. Kolędowaliśmy do upadłego. Śpiewaliśmy z babcią kolędę „Oj, siano, siano”, znalezioną gdzieś w przedwojennym śpiewniku. Miała chyba ponad 30 zwrotek. W połowie wszyscy mieli już zdarte gardła, a babcia nie ustawała. Uwielbiałam też przeglądać się w bombkach, przy zapalonych lampkach – twarz nabierała śmiesznych kształtów. Święta to dla mnie wyjątkowy czas, kiedy zwalniamy, zamykamy oczy, szukamy tych, co już odeszli i jednocześnie cieszymy się sobą nawzajem, rodziną, dziećmi.
– Mamy bardzo dużą rodzinę, bo jest nas pięcioro rodzeństwa, więc zazwyczaj spotykaliśmy się co raz u kogoś innego. Przez pandemię trochę nam się wszystko pokomplikowało, ale takie wielopokoleniowe święta są najpiękniejsze i najwspanialsze – wyjaśnia pani Aneta.
– Jest oczywiście 12 potraw na wigilijnym stole, sianko pod obrusem, obowiązkowo talerzyk dla wędrowca – dodaje pani Barbara. – Wigilia koniecznie z prezentami i śpiewaniem kolęd, składaniem życzeń, uczestnictwem w pasterce. Kiedy moje dziecko było małe, za św. Mikołaja przebierał się teść. Pytało dlaczego Mikołaj ma buty dziadka i zmyślaliśmy, że pożyczył od niego, bo swoje przemoczył. W naszej rodzinie jest zwyczaj wkładania do portfela łuski ze świątecznego karpia, by pieniądze się nas „trzymały”.
– Jak dzieci były małe, grały na flecie. To już taka tradycja. Mamy też zawsze jedno uszko do barszczu z innym nadzieniem, zazwyczaj z wędzoną śliwką. Kto na nie trafia, ma mieć szczęście w nadchodzącym roku. Wszyscy zawsze szybko jedzą, bo każdy jest ciekawy, kto tym razem to specjalne uszko znajdzie – uzupełnia pani Aneta.
Panie są tradycjonalistkami i nie wyobrażają sobie spędzania Bożego Narodzenia gdzieś w hotelu lub świątecznego wyjazdu za granicę, na co jeszcze przed wybuchem pandemii decydowało się sporo osób.
– Po przygotowaniach każdy jest tak zmęczony, że już nic się nie chce, ale święta tylko w domu – podkreśla pani Anna. – Od wielu lat obiecujemy sobie, że będziemy robić mniej, ale jak przychodzi co do czego, to wydaje mi się, że z roku na rok jest tego coraz więcej. Z moją mamą nie da się robić mniej. Zawsze są oczywiście prezenty, talerzyk dla zbłąkanego wędrowca, siano pod obrusem. Choinka żywa, ubierana dzień przed Wigilią. Kiedy byłyśmy z siostrami dziećmi, za św. Mikołaja przebierał się tata. Miał specjalną maskę i nawet do szkoły był zapraszany. Pamiętam też, że kiedyś zrobił z ciocią przepiękną szopkę. Wyrzeźbił z gipsu Świętą Rodzinę, zwierzęta, Trzech Królów, pastuszków. Wszystko było pomalowane. Siedziałyśmy przy niej z siostrami i zachwycałyśmy się każdym szczegółem. Po paru latach nie było już miejsca na tak dużą szopkę, więc przerobił ją na mniejszą. Tradycją w naszej rodzinie jest też jedno uszko z innym nadzieniem – ze słodkim makiem lub śliwką. Zdarzyło się kilka razy, że nikt go nie znalazł, ale mieliśmy podejrzenia, że to tata, który po prostu połyka uszka w całości i nie zauważył tego „szczęśliwego”.
– Na pewno inaczej wyglądały święta, kiedy jeszcze żyli dziadkowie, bo wyjeżdżaliśmy do nich i spotykaliśmy się tam, na przykład z ciotecznym rodzeństwem. W tej chwili świętujemy w mniejszym gronie, ale zawsze w domu – mówi pani Marzena. Dodaje: – Kiedy byłam dzieckiem, rodzice zawsze wynajmowali św. Mikołaja, który przynosił nam prezenty. Zawsze wspominałam to z ogromnym sentymentem, więc kiedy mój syn miał chyba 3 lata też chciałam mu zrobić taką niespodziankę. Znalazłam jakieś ogłoszenie w Internecie, studenta, który sobie w ten sposób dorabiał, zadzwoniłam i „Mikołaj” przyjechał. Bywał u nas przez kilka lat i ani razu nie wiedzieliśmy jego prawdziwej twarzy. Ostatni raz dzwoniłam, jak syn miał 10 lat. Pan odebrał i mówi, że już nie prowadzi takiej działalności, bo nie ma czasu, ale tak polubił nasze dziecko, że ten jeden raz jeszcze się zjawi.
Świąteczne życzenia
Najpiękniejsze święta w roku wymagają szczególnej oprawy, a jednym ze sposobów, by był to czas pełen radości, miłości i szczęścia jest składanie życzeń. Jeszcze wiele osób, jeśli nie może zrobić tego osobiście, wysyła tradycyjne bożonarodzeniowe kartki, często własnoręcznie wykonane. Takiej formie hołudują również nasze gospodynie. Inni wybierają e-kartki lub smsy. Nie ważne jednak jak, ważne, by pamiętać o tych, których nie ma z nami przy wigilijnym stole, bo mieszkają w innej części kraju lub za granicą, a z którymi jesteśmy myślami.
– Czytelnikom Głosu Świdnika, ale również sobie i naszym rodzinom, życzymy przede wszystkim zdrowia, szczęścia i spokojnej codzienności bez trosk i zmartwień. Aby wokół nas zawsze byli ludzie, którzy nam dobrze życzą i żebyśmy zawsze byli dobrzy dla siebie nawzajem. Abyśmy mieli marzenia, które milimetr po milimetrze będą się spełniały. Abyśmy nadmiernie nie myśleli, co będzie kiedyś, tylko umieli żyć tu i teraz, cieszyć się każdą chwilą, bo to jest najważniejsze – mówią panie z Koła Gospodyń Miejskich.
Agnieszka Wójcik-Skiba
Artykuł przeczytano 1594 razy
Last modified: 22 grudnia, 2021