Wczoraj wieczorem dotarła do nas smutna wiadomość o nagłej śmierci Alfreda Bondosa, jednej z najbardziej znanych i zasłużonych postaci naszego miasta.
Od 1980 roku niestrudzenie walczył o wolność Polski, Był jedną z czołowych postaci świdnickiej „Solidarności”. W czasie stanu wojennego obrósł w legendę, najpierw, po brawurowej ucieczce z domu, unikając aresztowania przez służby bezpieczeństwa. Potem, jako radiowy głos „Solidarności” w oblężonym zakładzie i ukrywający się przez cztery lata opozycjonista.
– 17 grudnia siedziałem jak zwykle w studiu radiowęzła – wspominał. – Kiedy zaczęła się akcja wojska i ZOMO, miałem przegląd sytuacji w całym zakładzie. Wszędzie rozstawieni byli ludzie z krótkofalówkami, którzy relacjonowali na żywo wydarzenia. Proszę sobie wyobrazić wrażenie, jakie ma się słysząc wybuchy, strzały i słowa w krótkofalówce: Czołg rozbija mur! Odwraca lufę! Kończę…
Szczególnie zaciekle poszukiwany przez bezpiekę Bondos ukrywał się, najpierw w zakładowej acetylenowni, potem, cztery długie miesiące w kanale: – Ze świeczką, latarką, zimnem, w jednych waciakach, z krótkimi listami od rodziny i strachem o usłyszeniu każdego hałasu w pobliżu. Przyznaję, że miewałem wtedy myśli samobójcze. Pomógł mi różaniec. Postanowiłem, że nie wolno mi tak skończyć – wspominał.
Potem były miesiące ukrywania się na wsi pod Łęczną i w Lublinie. Było już trochę lżej. Widywał rodzinę, trafił na uczciwych ludzi. Chociaż niektórzy okoliczni mieszkańcy zauważyli jego obecność i rozpoznali go, nikt nie zdradził. Na lubelskim LSM-ie mieszkał u starszej pani, która prowadziła bardzo aktywne życie kulturalno-towarzyskie. Jako lokator często uczestniczył w tych spotkaniach nie wiedząc, że goście doskonale orientują się w jego sytuacji. W 1984 roku ujawnił się i trafił na pół roku do więzienia. Kolejne lata spędził na utarczkach z „ludową władzą”, która robiła wiele, żeby uprzykrzyć mu życie.
Po odzyskaniu przez Polskę wolności, Alfred Bondos z całą energią zabrał się za budowę nowej rzeczywistości. Rozpoczął pracę w samorządzie, był bardzo aktywny społecznie. Kolejni burmistrzowie nie mieli z nim łatwo. Potrafił zgłosić votum separatum, kiedy nie podobała mu się jakaś decyzja. W tym charakter mu się nie zmienił, mimo zmiany ustroju. Jego waleczność miała jednak granicę. Stanowiła ją troska o ludzkie życie. Sięgając pamięcią wstecz, tak podsumował najtrudniejsze lata: – Od tragicznych grudniowych dni 1981 roku w Polsce zmieniło się wiele. Niektórzy narzekają, że nie o taką walczyli. Czasem zdarza się, że ci, którzy przeżyli wtedy najmniej, dziś formułują najbardziej radykalne sądy. Jestem dumny, że udało nam się wtedy uniknąć ofiar, że scementowaliśmy całą społeczność miasta, która aż do upadku komunistycznego systemu, była dla Polski symbolem wolności. Echa wydarzeń sprzed ćwierć wieku tkwią w niej do dzisiaj tworząc to, co nazywamy tożsamością. Jestem przekonany, że cztery grudniowe dni 1981 roku zrobiły dla budowy tej tożsamości więcej niż całe dziesięciolecia.
Alfred Bondos może odejść z tego, do lepszego świata, z poczuciem dobrze spełnionego, życiowego obowiązku.
Artykuł przeczytano 2833 razy
Last modified: 9 czerwca, 2020