wtorek, 17 grudnia 2024r.

Szkoła tańca i życia

Autor: |

Członkowie Zespołu Tańca Ludowego „Leszczyniacy” spędzili swoje wakacje bardzo pracowicie, ale też owocnie. Rozmawialiśmy o tym w czasie Świdnickiej Nocy Kultury z Lechem Leszczyńskim, założycielem, kierownikiem artystycznych i choreografem zespołu.

– Ostatnie miesiące postanowiliście spędzić na słonecznym południu Europy.

– Byliśmy na kilku wyjazdach zagranicznych, z których przywieźliśmy różne nagrody. Na międzynarodowym festiwalu w Słowenii zajęliśmy pierwsze miejsce, podobnie jak w Bułgarii, w Złotych Piaskach. Ostatnio byliśmy na Węgrzech, gdzie zdobyliśmy nagrodę publiczności. Na różnego rodzaju konkursach jest to tylko jedna z nagród, w tym przypadku innej nie było. Myślę, że zespół bardzo dobrze reprezentuje Świdnik i promuje miasto, gdzie tylko może. Na wspomnianych festiwalach nie było słabych zespołów, konkurencja była liczna, a wszyscy prezentowali wysoki poziom artystyczny. Rywalizowaliśmy z grupami z Włoch, Serbii, Bułgarii, Węgier, Rumunii, Czech, Macedonii. Obserwując je nabierałem przekonania, że poziom wykonywania muzyki i tańca ludowego wszędzie stale się podnosi. Naszym atutem była kapela składająca się z młodych muzyków, która podnosiła oceny zespołu zarówno przez jurorów, jak i publiczności. Składy na różne wyjazdy zmieniały się, więc każda z grup mogła się zaprezentować.

– Każdy wyjazd to okazja do zdobycia nowych kontaktów. Jak było tym razem?

– Mamy wiele zaproszeń, między innymi na Węgry, a nawet propozycję występów Stanach Zjednoczonych w przyszłym roku.

– A jakie są plany na bliższą przyszłość?

– Na początku grudnia chcemy wystąpić w Karawanie Tańca na Sycylii. To bardzo ciekawy projekt. W 2005 roku przywiozłem Karawanę do Świdnika. Z reguły biorą w niej udział zespoły zawodowe, my byliśmy jedynym zespołem amatorskim.

– Może i amatorskim, bo pieniędzy za występy nie bierzecie, ale poziom reprezentujecie zawodowy.

– Z pieniędzmi faktycznie jest krucho, dlatego chciałbym podziękować Urzędowi Marszałkowskiemu Województwa Lubelskiego za specjalne wsparcie finansowe przed wyjazdem do Bułgarii. Potrzeby są naprawdę duże, od kosztów transportu po renowację strojów.

– Każdy z zespołów stara się o nabór nowych członków, urozmaicanie repertuaru. Jak wygląda to w przypadku Leszczyniaków?

– Dokładnie tak samo. Młodzież w składzie ciągle się zmienia, a w przyszłym roku będziemy obchodzili 40-lecie istnienia. W naszą rocznicę i rocznicę 70. rocznicy nadania Świdnikowi praw miejskich chcielibyśmy godnie się zaprezentować. Niestety znowu dużo zależy od środków finansowych, bo trzeba postawić scenę, zorganizować zaplecze, zarezerwować hotele dla gości zagranicznych, zapewnić wyżywienie i transport. Składa się to wszystko na ogromny wysiłek.

– Które to już pokolenie edukuje się u was muzycznie, występuje na całym świecie i zdobywa laury?

– Ci pierwsi dawno już zaczęli przyprowadzać swoje dzieci. Wnuki na szczęście jeszcze nie, bo znaczyłoby to, że powinniśmy zacząć niepokoić się własnym wiekiem. Przez zespół przewinęło się dotychczas ponad tysiąc osób. Byliśmy w 25 krajach na czterech kontynentach. Do kompletu brakuje tylko Ameryki Południowej i Australii. Trzon stanowi zwykle 130 do 150 osób skupionych w 5 grupach. Tancerzom akompaniuje duża kapela złożona z ponad 20 osób. Ta liczebność zespołu jest cenna, ponieważ są to osoby, które kształtują w sobie życiowe cele. Chcą być aktywni, poznawać inne kraje i ludzi. Zmienia się ich sposób myślenia. Uważają, że warto się uczyć języków obcych, ukończyć wyższe studia. Muszą potrafić zachować się w różnych, również oficjalnych sytuacjach, przy obecności oficjeli wysokiego szczebla, nawet koronowanych głów. Codzienność, z którą się spotykają, wymaga od nich zachowania dyscypliny i obowiązkowości. Uczy i wzbudza szacunek i miłość do narodowej tradycji, naszych polskich korzeni. Myślę, że uczestnictwo w zajęciach zespołu, koncertach, innych wydarzeniach tworzy wspólnotę i jest swego rodzaju nieobowiązkową szkołą życia.

– Ciekaw jestem właśnie ich motywacji, bo stwierdzenie: kocham polski folklor jest mało trendy.

– Z własnego doświadczenia wiem, że to jest jak zaraza. Na pierwsze zajęcia małego człowieka  przyprowadzają rodzice. Nie ma jeszcze sprecyzowanych upodobań. Ale w miarę jak zaczyna tańczyć, występować na koncertach, zaraża się tym sposobem na życie i później chce już to robić. Czuje, że żaden koncert nie może się bez niego odbyć. Im jest starszy, zdobywa nowe umiejętności, wchodzi na kolejne stopnie wtajemniczenia. Coraz bardziej mu się to podoba. A za paręnaście lat przyprowadza własne dziecko.

– Czy istnieje coś takiego jak cel strategiczny zespołu?

– Jest nim wykształcenie młodych ludzi tak, żeby mieli satysfakcję z tego co robią. Nie wyjazdy, nie laury, chociaż te przyjmuje się z naturalnym zadowoleniem, ale wychowanie. Mam zresztą sceptyczny stosunek do nagród. Każdy naród ma własne podejście do muzyki narodowej, własny temperament i styl. Jedni bardziej, inni mniej żywiołowy. Konfrontowanie ich, porównywanie na scenie, która wymaga przede wszystkim widowiskowości, a przede wszystkim ocenianie, mijają się z celem.

Jan Mazur

Artykuł przeczytano 824 razy

Last modified: 3 września, 2023

Registration

Zapomniałeś hasło?

Zmień język »
Skip to content