Przedwojenne motocykle, kultowe wueski, duże i małe fiaty, mikrusy, polonezy oraz wartburgi to wehikuły, które możemy podziwiać podczas comiesięcznych zlotów pojazdów zabytkowych. Ich organizatorem są Świdniccy Weterani Szos, powołani do życia przez Adama Sokołowskiego i Rafała Króla. Nieformalna grupa liczy ponad 20 osób, dla których motoryzacja, szczególnie związana z epoką PRL, jest wielką pasją i sposobem na spędzanie czasu.
– Jeździliśmy na Lubelskie Klasyki Nocą i pomyśleliśmy, że fajnie byłoby coś podobnego zorganizować w Świdniku. Nazwę wymyśliła koleżanka Iwona. Początkowo spotykaliśmy się przy Kauflandzie. Dwa ostatnie zloty odbyły się na parkingu przy Miejsko-Powiatowej Bibliotece Publicznej. Oczywiście, trudno zebrać całą grupę, ale kto może, przyjeżdża – mówią założyciele Świdnickich Weteranów Szos.
Zaczęło się od Jawy
Adama Sokołowskiego zamiłowaniem do motoryzacji zaraził ojciec, posiadacz starej Jawy, którą woził swoich synów. Do czasu. 12-letni Adaś, razem z młodszym bratem, postanowili samodzielnie cieszyć się jazdą jednośladem.
– W tajemnicy przed tatą, wyciągaliśmy motocykl z garażu i jeździliśmy po okolicy – opowiada A. Sokołowski. – Był niski, więc radziliśmy sobie bez problemu. Kiedyś jednak mieliśmy wywrotkę i uszkodziliśmy zbiornik. Ojciec to odkrył i zaczął chować kluczyki. Znaleźliśmy je i jeździliśmy dalej. Kiedy przyłapał nas drugi raz, chował już akumulator. Z tym też sobie poradziliśmy. Wyciągaliśmy akumulator z ciągnika, ale był większy, więc przywiązywaliśmy go do bagażnika, podłączaliśmy kable i ruszaliśmy. To też nie trwało długo. Tata się dowiedział, zamykał Jawę w garażu i dodatkowo zakładał łańcuch na koło. A potem motocykl sprzedał. To był chyba rok 1985 i od tamtej pory zaczęła się moja miłość do motoryzacji. Kiedy chodziłem do szkoły średniej w Świdniku, kupiłem rosyjski motocykl M72. Remontowałem go kilka lat. W 1986 roku zacząłem interesować się wueskami. W ramach szkolnych praktyk odwiedziliśmy wydziały WSK, w których powstawały te maszyny. Produkcji oczywiście już nie było, ale pozostało dużo oprzyrządowania i części. Zacząłem wtedy kolekcjonować wueski. Do dziś mam kilka prototypów, które powstały w jednym, dwóch czy dziesięciu egzemplarzach. Na przykład wueskę z silnikiem elektrycznym, czyli Relaxel. Natomiast moim pierwszym samochodem była Syrena 105. Samochód stał przy placu zabaw, służąc za domek dla dzieci. Zapłaciłem za niego 135 tys. zł. Był zniszczony, ale na chodzie. Przyjechałem do domu rodziców, otworzyłem bagażnik, a tam pełno części hydraulicznych. Sprzedałem je za kwotę większą niż wydałem na auto. W sumie miałem 6 samochodów tej marki, w tym model bosto.
Obecnie pan Adam posiada 8 samochodów, między innymi 3 Mikrusy, Fiata 126 p., BMW AM4 z 1933 roku oraz ok. 30 motocykli. Wśród nich najciekawszy jest Sokół 1000, ale są też modele WSK, na przykład Dudek i Lelek.
– Nie wszystko jest na chodzie czy nawet w całości. Samych części mam kilkaset kilogramów. Życia by mi zabrakło, gdybym chciał to wszystko doprowadzić do porządku. Żałuje jedynie, że nie kupiłem więcej wuesek, na przykład tych z serii ptaków. Już ich nie zdobędę, bo w tej chwili kosztują kilkanaście tysięcy złotych. Niedawno, w Świdniku, ktoś chciał sprzedać wueskę sport, nie do końca nawet oryginalną, za 18 tys. zł – dodaje A. Sokołowski.
Najcenniejszym egzemplarzem w jego kolekcji jest Sokół 1000 z 1935 roku. – Zawsze chciałem mieć ten motocykl, może dlatego, że nazywam się Sokołowski. Kupiłem go w 1990 roku. Podobno wjechał na minę, bo był mocno pokrzywiony i musiałem prostować całą ramę. Nie miał zbiornika, przedniej lampy i błotników. Remontowałem go 5 lat, ale do tej pory nim jeżdżę – wyjaśnia pan Adam i dodaje: – Produkowano go w Warszawie. Zielone Sokoły dostało wojsko, czarne policja, a czerwone poczta. Wizualnie były wzorowane na amerykańskich Harley`u i Indian, ale z polskimi rozwiązaniami technicznymi.
Dziadek z WSK
I u Rafała Króla rodzina odegrała znaczącą rolę w rozwoju motoryzacyjnego hobby. Zaczęło się jednak od małego fiata, który był pierwszym samochodem, zakupionym przez świdniczanina.
– Później dostałem od dziadka mojej żony swój pierwszy motocykl – WSK B1 z 1970 roku. Odrestaurowałem go od podstaw. W międzyczasie dowiedziałem się jeszcze, że mój dziadek, którego niestety nie pamiętam, bo zmarł gdy miałem kilka lat, pracował w WSK i składał pierwszą wueskę. Kiedy poznałem tę historię, wszystko zaczęło się układać w całość. Nie mogło być inaczej, musiałem zająć się weteranami szos. Bardzo mnie to wciągnęło. Najwięcej sprzętu mam z epoki PRL.
Oczkiem w głowie pana Rafała jest Wartburg 311 z 1965 roku. To najstarszy dwusów, więc jeździ nim sporadycznie, raz czy dwa razy w roku. Samochód stoi w garażu i nabiera mocy. Kupiony okazjonalnie z pomocą znajomego, miał błotniki pokryte farbą do malowania śmigłowców i zamontowany zegar pokładowy z Mi2.
– Nie było innej możliwości, musiałem go mieć – śmieje się R. Król. – Zarejestrowałem go na żółte tablice. Najdalej byłem nim w Puławach i Kazimierzu, ale nie jest to już auto na takie dystanse.
Kolejnym ciekawym egzemplarzem w kolekcji świdniczanina jest Polonez Borewicz z 1986 roku, czyli z ostatniego roku produkcji tej wersji, z kwadratowymi lampami z przodu. Późniejsze modele miały różne wyposażenie, były zmiany deski rozdzielczej, klapy tylnej czy przednich świateł.
– To była taksówka i w tym klimacie nadal go utrzymuję. Ma oryginalne znaczki taxi, taksometr, oznakowanie na bocznych drzwiach. Jest nawet klasyczny wiatraczek. Zależy mi, aby był zadbany i sprawny, ale nie chcę go dokładnie odrestaurowywać, by nie zepsuć klimatu dawnych lat – wyjaśnia Rafał Król, który jest także właścicielem, między innymi, Daci z 1974 roku, kiedyś bardzo popularnej na polskich drogach, a także wielu motocykli, głównie WSK, w tym Bąka i Dudka.
Wszystkie pojazdy pana Rafała mają ciekawą historię. By kupić niektóre z nich, negocjował nawet po pół roku z poprzednimi właścicielami. Rekord pobił przy dużym fiacie. Kupował go aż 4 lata.
– Niektórzy trzymają takie auta z sentymentu, o wiele cenniejszego niż sam samochód. Dlatego nie chcą ich sprzedawać. Od jakiegoś czasu panuje też moda na motoryzacyjne zabytki, więc jeśli ktoś taki ma i umie się nim zająć, zostawia sobie – dodaje weteran szos.
Od Sokoła do Mustanga
Świdniccy Weterani Szos w swoich zbiorach mają najwięcej jednośladów wyprodukowanych w WSK – od modeli z połowy lat 50. do tych z 1985 roku, ale są też rosyjskie Dniepry z koszem czy K750, niemieckie MZ, Simsony i przedwojenny Phänomen z silnikiem 100, napędzany pedałami, węgierskie Pannonie. Jeśli chodzi o samochody, mogą się pochwalić takimi markami, jak BMW z 1933 roku, Ford Mustang, Syrena, Fiaty 125 i 126p.
– Może w przyszłym roku uda nam się zaprezentować Volgę Scaldię 21, która jest w trakcie remontu. Wyprodukowano tylko 166 sztuk, sprzedawano je głównie w Belgii. Kilka trafiło do Polski, a w tej chwili zostały u nas trzy. Pracujemy też nad Nysą N58. W Polsce są takie może dwie. W tej chwili remontujemy to, co udało nam się wcześniej kupić. Dzisiaj ciężko dostać cokolwiek za rozsądną cenę. Kiedyś maluszka można było kupić za 1 tys. zł. Teraz żądają 4-5 tys. zł. Chociaż oczywiście zdarzają się jeszcze prawdziwe okazje z ogłoszenia czy przez znajomych – podkreślają obaj panowie.
Weterani, oprócz tego, że sami organizują motoryzacyjne spotkania w Świdniku, biorą udział również w innych tego typu imprezach. Bywali na zlotach w Stalowej Woli i Czersku, na nocnych rajdach w Zwierzyńcu i Biłgoraju, na spotkaniach w Nisku, Zamościu oraz Krasnymstawie.
Pojazdy z duszą
Co ciągnie weteranów szos do motoryzacyjnych zabytków?
– Niektórzy mówią, że te pojazdy mają duszę. Dla mnie, i pewnie dla wielu osób również, najważniejsza jest wartość sentymentalna. Ludzie przychodzą na nasze spotkania i zdarza się, że łezka się komuś w oku zakręci. Wspomina: – Jak byłem mały, rodzice mieli maluszka czy wueskę. Albo: – Jeździliśmy takim fiacikiem na wczasy. Druga sprawa, my to po prostu lubimy. Przyjemność sprawia nam siedzenie nad autem czy motocyklem, naprawianie go, chociaż zajmuje to parę tygodni, miesięcy czy nawet lat. Nieważne, że czasami przejedzie 10 lub 20 km i znowu się zepsuje. Wtedy bierzemy się za niego od nowa – mówi Adam Sokołowski.
– Wszystkie współczesne samochody są do siebie podobne. Te, którymi się zajmujemy, są już niepowtarzalne, mają wiele uroku – wyjaśnia Rafał Król i dodaje: – Chociaż czasami odmawiają posłuszeństwa, co jednak nas nie zniechęca. Ostatnio, na przykład, wybraliśmy się ze znajomymi do Firleja. Uciekł mi prąd z samochodu. Koledze w małym fiacie urwała się linka gazu, ale jakoś splątaliśmy drucikiem i dojechał na miejsce, a potem jeszcze wrócił do Świdnika. Drugiemu koledze pękł łańcuch w motocyklu. I proszę sobie wyobrazić, że w Kocku, w sklepie z artykułami metalowymi, udało się dostać spinkę do łańcucha wueski. Dla mnie to był szok, że coś takiego jeszcze w sklepach jest. Niestety, młodsze pokolenie nie zdaje sobie sprawy z wyjątkowości tych zabytków. Dzieci wsiadają do takiego auta i bywa, że są rozczarowane, bo nie ma przycisków od otwierania okna czy miejsca do ładowania telefonu. Tu tylko korbki i pokrętła…
Najważniejsze wsparcie bliskich
Świdnickie spotkania motoryzacyjne cieszą się coraz większą popularnością. Ich organizatorzy nie wykluczają więc jeszcze jednego zlotu w tym roku. Jeśli pogoda nie pokrzyżuje planów, szosowe zabytki pojawią się w centrum miasta pod koniec listopada.
– To okazja nie tylko do obejrzenia ciekawych pojazdów, ale też wymiany informacji, doświadczeń czy nawet części. W przyszłym roku chcielibyśmy rozwinąć nieco naszą działalność, może wyruszyć gdzieś dalej. Wierzymy, że się uda, bo mamy ogromne wsparcie naszych rodzin, bez którego wiele rzeczy pewnie by nie wyszło. Dziękujemy im za pomoc i, co tu ukrywać, wielką cierpliwość – podkreślają panowie.
Agnieszka Wójcik-Skiba
Artykuł przeczytano 4245 razy
Last modified: 13 listopada, 2019