Kiedy rozmawiałam z nią po raz pierwszy, kibicowała Realowi Madryt, a o tym, co działo się w świecie hiszpańskiej piłki nożnej pisała dla portalu !Olé! Magazyn. Po drodze na kilka lat związała się z korporacją, gdzie mogła wykorzystać swoją znajomość języka hiszpańskiego. Dziś to wciąż jej ulubiony język. Nadal chodzi też na mecze, jednak notes i długopis, nieodłączne atrybuty dziennikarki, zamieniła na akcesoria służące do wykonywania makijażu permanentnego. O podjęciu ryzyka i zawodowej zmianie o 180 stopni opowiedziała mi Kinga Wiśniewska.
– Śmieję się, że rzuciłam korporację, aby permanentnie upiększać kobiety – zaczyna Kinga. – Bardzo lubiłam moją wcześniejszą pracę w korporacji. Współpracowałam z klientami z Hiszpanii i krajów latynoamerykańskich, a że jestem po Iberystyce i Hispanistyce to cieszyłam się, że miałam żywy kontakt z tym językiem. Mogłam prowadzić spotkania handlowe i negocjacje. Nasza firma zajmowała się sprzedażą oprogramowania. To naprawdę sprawiało mi radość, ale nie do końca przekonywał mnie ten korporacyjny styl. Musieliśmy tłumaczyć się z każdego działania, gonić za „targetami”. Mimo tego, że lubiłam swoją pracę stwierdziłam, że to nie jest to. Chciałam robić coś z pasją. Chociaż nie ukrywam, że trudno było mi zrezygnować z hiszpańskiego, pożegnać się z kontrahentami czy współpracownikami. Cieszę się, że z niektórymi z nich nadal udaje mi się utrzymywać kontakt.
– Postawiłaś na totalne przebranżowienie.
– Moja przygoda z zawodem linergistki zaczęła się dość niespodziewanie. Od dłuższego czasu przyglądałam się na Instagramie marce Long-Time-Liner®, która jest liderem na rynku makijażu permanentnego w Polsce. Chciałam sobie taki zabieg wykonać, więc dużo czytałam o metodzie stosowanej przez tę markę. Okazało się, że w kwietniu w Nadarzynie akurat odbywały się targi dla branży beauty i szukali modelek to przeprowadzenia zabiegu na żywo. Z ciekawości zgłosiłam się tam na brwi i usta. Pamiętam, że kiedy jechałam na zabieg to już byłam po części zdecydowana na zmianę zawodu. Decyzję przypieczętował sam zabieg. Podczas jego wykonywania do stoiska mojej linergistki (a jak się później okazało, jednej z moich przyszłych trenerek) Igi Bogulak, podchodziły jej dawne kursantki, które zadawały różne pytania i prosiły o porady. Starałam się wszystko zapamiętać i gdy potem wsiadłam do samochodu, wynotowałam sobie o co pytały, jakiego barwnika użyto do moich brwi, jak wyglądał po kolei każdy etap zabiegu, nawet jakie ruchy kartridżem wykonywała i jakiego znieczulenia użyła. Zrobiłam też sobie oczywiście zdjęcie przed, od razu po zabiegu i kilka dni później, żeby zobaczyć różnicę i proces gojenia. Dzięki temu, gdy rozpoczęłam kurs miałam już sporą wiedzę.
– Jak długo trwa taki kurs? W jaki sposób jest prowadzony?
– Zdecydowałam się na kurs prowadzony przez markę Long-Time-Liner®. To jedyna marka w naszym kraju, która po pierwsze daje licencję linergistki (ta nazwa jest zastrzeżona przez firmę), a nie zaledwie certyfikat ukończenia kursu, a także jako jedyna pracuje na barwnikach i urządzeniu z certyfikatem medycznym, poświadczającym bezpieczeństwo tych preparatów dla zdrowia klientek i klientów, co było dla mnie bardzo ważne. Sam kurs odbywał się w Warszawie. Trwał 2 tygodnie, po 8 godzin dziennie. Szczerze? Był naprawdę ciężki. Początkowo wydawało mi się, że co w tym trudnego, przecież to „tylko” teoria i praktyka, ale tak naprawdę mieliśmy bardzo wymagających trenerów, którym zależało na tym, abyśmy opanowali tajniki makijażu do perfekcji. Nie obyło się bez wielkiego stresu, ale koniec końców, gdy skończyłam kurs, byłam bardzo zadowolona. Pamiętam, że wśród naszych modelek były panie po rozszczepie ust, dzięki którym uczyłyśmy się, jak poprawić kontur. To były najbardziej wdzięczne osoby. Jednej z takich pań wykonałam makijaż brwi i ust. Niesamowicie wzruszyła się tym, jak wyglądały jej usta po zrobieniu makijażu. Bardzo mile wspominam ten moment, szczególnie że była to jedna z moich pierwszych klientek.
– Wiedza to nie wszystko. Musiałaś się też uzbroić w odpowiedni sprzęt.
– Kurs wymagał sporych nakładów finansowych, więc była to dla mnie poważna inwestycja. Żeby do niego przystąpić musiałam kupić maszynę. Udało mi się to zrobić w ciekawych okolicznościach. Razem z moją koleżanką z Wrocławia postanowiłyśmy zrobić sobie weekendowy wypad do Gdańska. Dziwnym zrządzeniem losu zauważyłam, że ktoś sprzedaje maszynę do makijażu permanentnego marki Long-Time-Liner®, która była mi potrzebna. Kupiłam ją i wtedy zaczęły się schody. Do Świdnika wracałam samolotem, a po konsultacjach z linią lotniczą okazało się, że nie mogłam jej zabrać na pokład. Zaczęłam więc rozpytywać rodzinę i znajomych, czy ktoś z nich nie jedzie w tym kierunku. W końcu zostawiłam ją na parę tygodni u cioci w Gdyni, potem okazało się, że wujek, który jest kierowcą tira może przewieźć maszynę na wieś, do moich dziadków pod Siedlcami. Stamtąd zabrałam ją do Świdnika. Przez kolejne miesiące odkładałam z pensji pieniądze na kurs. Dużo pomogli mi też rodzice, szczególnie mama, która zrezygnowała z działki, swojej największej pasji, aby mnie wesprzeć.
– Jako miejsce pracy wybrałaś Lublin.
– Podnajmuję gabinet przy ul. Lipowej. Można mnie też spotkać w kosmetologiczno-medycznej części SPA Orkana, gdzie mam swoje stanowisko. Nie wykluczam jednak, że kiedyś zacznę działać również w Świdniku. Jestem bardzo związana z tym miastem. Wszystko zależy od tego, czy ktoś zdecyduje się na współpracę ze mną i na wprowadzenie usługi makijażu permanentnego w swoim salonie.
– Mówiłaś o paniach, które malowałaś na kursie. A jak wspominasz swoją pierwszą klientkę przyjętą już w gabinecie?
– Najpierw, po kursie, ćwiczyłam na rodzinie. Moją pierwszą klientkę miałam dopiero po założeniu działalności. To była pani, która przyszła na makijaż brwi. Była modelką i zależało jej na tym, by jej brwi miały intensywny kolor, bo była przyzwyczajona do ciemnej henny. Bardziej stresowałam się, czy uda mi się uzyskać odcień, na którym jej zależy, niż samym zabiegiem. Ta klientka była blondynką, więc musiałam się nagłówkować, jak dobrać kolor, który będzie wyglądał naturalnie, ale jednocześnie będzie mocny tak, jak sobie tego życzyła. Teraz z uśmiechem wspominam te początki, bo w branży pracuję od grudnia, zyskałam w tym czasie już obycie i spokój w pracy.
– Opowiedz trochę o tym, jak przebiega wizyta u Ciebie. Od czego zaczynasz?
– Od konsultacji. Jeśli pani chce wykonać, na przykład brwi, ale ma jakieś ubytki albo naczynka i pyta, czy mimo to można wykonać zabieg, oceniam sytuację. Rozmawiamy o przeciwwskazaniach, którymi są, m.in. karmienie piersią, przyjmowanie leków czy niektóre schorzenia. Kiedy już zbiorę wywiad, przechodzimy do rysunku. Gdy klientka go zaakceptuje, dobieramy kolor barwnika i zaczynamy zabieg. Trwa zwykle około 3 godzin z rysunkiem.
– Jakie obawy mają klientki, jeśli chodzi o makijaż permanentny?
– Boją się, że uzyskają mocny efekt. Myślę, że takie przekonanie bierze się ze zdjęć, które oglądają na Instagramie. To fotografie makijażu permanentnego tuż po zabiegu. Naturalnym jest więc, że pigment jest ciemniejszy. Po kilku dniach staje się o 40% jaśniejszy i makijaż nabiera subtelności.
– Ten strach pewnie wynika też z makijażu permanentnego, który można było obserwować u kobiet w latach 90 czy na początku dwutysięcznych.
– Wtedy używano czarnego pigmentu albo wręcz pigmentów tatuażowych, które można usunąć tylko laserowo. Teraz maksymalnie stosujemy brąz, nawet jeśli ktoś ma ciemną oprawę oczu. Zmieniły się normy pigmentów, a także metody wykonywania zabiegów, są dużo bezpieczniejsze i delikatniejsze.
– Makijaż permanentny wcale nie jest „na stałe”.
– Prawidłowo wykonany makijaż polega na wprowadzeniu pigmentu w naskórek (w przeciwieństwie do tatuażu, który jest w skórze właściwej). To naturalne, że po kilku latach się ściera i trzeba go powtórzyć, ale dzięki temu jest delikatny i daje subtelny efekt. Starsze panie mają dojrzałą cerę, więc rzadziej muszą powtarzać taki makijaż, ponieważ pigment zostaje w skórze na dłużej.
– Czy mężczyźni też korzystają z takich zabiegów?
– Tak, przychodzą tylko podkreślić kolor ust albo na brwi, by uzupełnić braki. Takie zabiegi wykonujemy delikatnie, tak, aby nie rzucały się w oczy, tylko dawały naturalny efekt.
– Makijaż permanentny nie służy tylko do upiększania. Pozwala też osobom, które przeszły ciężką chorobę albo mającym jakiś defekt dobrze poczuć się ze sobą.
– To prawda. Za pomocą makijażu możemy uzupełnić ubytki w brwiach, skorygować różne niedoskonałości, asymetrię ust albo usta po rozszczepie. Makijaż permanentny to także dobre rozwiązanie dla osób, który mają zostać poddane chemioterapii i wiedzą, że wypadną im włosy. Mogą więc przyjść do mnie na makijaż brwi, ale wcześniej powinny skonsultować się ze swoim lekarzem. Takie zabiegi zwiększają ich pewność siebie.
Agata Flisiak, fot. Justyna Oleszczuk
Więcej informacji o pracy Kingi można znaleźć w social mediach: Instagram – @wisniewska.pmu, Facebook – Wiśniewska Permanent Makeup, a także na stronie internetowej www.permanentnylublin.pl.
Artykuł przeczytano 799 razy
Last modified: 4 sierpnia, 2023