Ta historia to prawdziwe szczęście w nieszczęściu. Nieodpowiedzialny właściciel dwuletniej suczki postanowił pozbyć się zwierzęcia, porzucając je w lesie, niedaleko schroniska w Krzesimowie. Nie przewidział jednak, że przestępstwa dopuścił się przy świadkach. Okazało się, że był obserwowany przez pracowników psiego azylu.
– Ósmego lutego, po południu, zauważyliśmy w lesie samochód – relacjonuje Maria Ferens, szefowa schroniska. – Kierowca zachowywał się dziwnie. Wysiadł z auta i rzucił coś na pobocze drogi. Chwilę po tym, obok auta pojawi się nieduży pies. Wtedy domyśliłam się, o co chodzi.
Pani Maria natychmiast podeszła do mężczyzny, pytając o cel wizyty. Na początku kierowca udawał, że wysiadł z samochodu, bo przypiliła go potrzeba fizjologiczna. Później zmienił wersję i powiedział, że kupił nieświeże nóżki wieprzowe, które chciał wyrzucić w lesie. Istotnie, na poboczu drogi leżała taka nóżka. Tej historii brakowało wiarygodności, tym bardziej, że suczka, którą wysadził z auta panicznie bała się właściciela. Pracownicy schroniska zrobili zdjęcia sprawcy i samochodu, który miał tablice rejestracyjne z Łęcznej. Przyparty do muru mężczyzna zmienił ostatecznie wersję. Przyznał, że przyjechał oddać psa, bo suczka jest – jak określił – „nieposłuszna”, a schronisko i tak musi przygarnąć czworonoga. Nie wiedział, że od 2016 roku placówka nie przyjmuje zwierząt.
Suczka była wystraszona, zdezorientowana i za nic nie chciała dać się złapać. Dopiero po kilku próbach udało się ją schwytać. Mężczyzna nawet nie wiedział, jakie imię ma zwierzę. – Widać było, że chce za wszelką cenę pozbyć się kłopotu – dodaje M. Ferens. – Trzeba więc było suczkę bezwarunkowo przygarnąć. Nie przebierałam w słowach, aby wytknąć panu bezmyślność i nieodpowiedzialność. Nie docierało do niego, że teoretycznie zostawia psa w lesie na pewną zgubę. Jakby tego było mało, wyrzucił sukę w okresie rui, cierpiącą na przewlekłe zapalenie dróg moczowych. Trzeba było zawieźć ją do jednego ze świdnickich gabinetów weterynaryjnych. Obecnie przeszła szczepienia i została zaczipowana. Wkrótce zostanie poddana zabiegowi sterylizacji i już szukamy dla niej nowego domu.
Kilka dni po zdarzeniu pracownicy schroniska wstawili na facebookowym profilu placówki post adresowany do nieodpowiedzialnego właściciela, by ten zgłosił się do schroniska.W przeciwnym razie sprawa miała trafić do sądu. Mieszkaniec Łęcznej przyjechał, butnie stwierdził jednak, że nikt mu niczego nie udowodni. Straszył prawnymi konsekwencjami w przypadku upublicznienia przez schronisko numerów rejestracyjnych auta oraz wizerunku. – Rozmawiałam ze świdnickimi policjantami. Powiedzieli, że istotnie trudno będzie udowodnić mu winę – przyznała zdenerwowana szefowa schroniska. – Dobrze, że przynajmniej psu nic złego się nie stało.
Lili – bo takie imię otrzymała suczka – ma nie więcej niż dwa lata. Jest bardzo przyjacielska, spokojna, łagodna, chodzi na smyczy. Na pewno nie trafi już do poprzednich właścicieli.
Schronisko w Krzesimowie zostanie definitywnie zamknięte 30 czerwca. Obecnie przebywa tam jeszcze 60 psów. W ich adopcji pomaga coraz mniej wolontariuszy, ale ci, którzy zostali, dwoją się i troją, by znaleźć czworonogom jakieś schronienie. – Z każdym dniem coraz mocniej bije mi serce.Wiadomo, że do czerwca nie uda się wszystkich adoptować. Tym bardziej, że zostały tylko duże i starsze psy. Staramy się, jako stowarzyszenie, wydzierżawić w pobliżu Świdnika miejsce, które pełniłoby rolę psiego „Staruszkowa”. Te zwierzęta nie przeżyją przeprowadzki do innych schronisk, ale nie możemy ich też porzucić – dodaje M. Ferens.
słs
Artykuł przeczytano 1526 razy
Last modified: 7 marca, 2019