wtorek, 17 grudnia 2024r.

O historii bez cenzury

Autor: |

„Historia bez cenzury” to jeden z najbardziej popularnych kanałów tematycznych na platformie YouTube. Jego autorami są świdniczanin, Tomasz Okoń i Wojciech Drewniak. Opublikowali już ponad 120 odcinków. Jak twierdzi Tomasz Okoń, zajmujący się przedtem produkcją filmów promocyjnych i reporterką telewizyjną, dopiero się rozkręcają.

– „Historia bez cenzury” to efekt frustracji, że coś, co robiło się dotychczas, już trochę nudzi, żart, czy też swąd dobrego interesu?

– „Historia bez cenzury” chodziła mi po głowie od bardzo dawna. Miałem epizod pracy w TVP. Produkowaliśmy nagranie, na które zaproszono naukowca, historyka. Było to strasznie nudne. Na drugi dzień spotkałem tego samego gościa w barze. Siedział z kimś przy piwie i też mówił na tematy historyczne, ale zupełnie inaczej. Na luzaku, od czasu do czasu wtrącając niecenzuralne słowo. Tak wykrystalizował się pomysł. Zastanawiałem się, dlaczego historia jest taka ciekawa dla mnie, a tak znienawidzona przez wielu uczniów. Doszedłem do wniosku, że przez nudny sposób jej przekazywania. Natomiast w ogóle nie traktowałem pomysłu na „Historię bez cenzury” w kategoriach biznesu, chociaż miałem cichą nadzieję, że uda się na tym zarobić parę groszy. Przez długi czas produkowałem filmy promocyjne i pracowałem jako reporter dla TVN. Pogrzeb generała Góry, legendy lotnictwa, nie był dla telewizji wydarzeniem wartym odnotowania. Ale każdy wypadek – tak. Z goryczą mówiłem, że płacą mi za trupo-kilometry. Miałem refleksję, że moja praca nie niesie ze sobą niczego pożytecznego, a i filmy reklamowe też przestały bawić.

– A kiedy przyszedł swąd dobrego interesu?

– Niechcący prawie od razu. Po pierwszych odcinkach nie byłem optymistą, bo zwrot kosztów wynikający z oglądalności na YouTube jest w Polsce prawie żaden. Jednak coraz powszechniejsze stają się próby trafiania do odbiorcy z przekazem marketingowym, nie poprzez reklamę, ale treść przemyconą w samej audycji. Czasem może być to dosłownie jedno zdanie, tak jak w przypadku filmiku o kultowych czołgach II wojny światowej, który zasponsorowała firma prezentująca czołgi w grach online. Wciąż jednak jest dla mnie bardzo ważne, żeby filmy nie stały się reklamą samą w sobie, ale żeby pojawiała się ona przy okazji przekazywania fajnych, wartościowych treści.

– Czego dorobiliście się w sieci?

– „Historia bez cenzury” jest najsilniejszą marką na polskim YouTube pod względem zaangażowania widzów, bliskości emocjonalnej i zaufania. Jeśli chodzi o rozpoznawalność, jesteśmy w pierwszej dziesiątce.

– Czy tajemnicą popularności kanału jest język? Nie mówi się tam, że król stracił rywala, tylko, że się nie szczypał i skrócił go o głowę…

– Problem nauczania historii polega na tym, że często zbyt grzecznie się o niej mówi. Największe znaczenie miały wydarzenia, których nie znajdziemy w książkach. Historia to trzy kluczowe słowa: seks, zbrodnia i pieniądze. Na przykład obecnie najbardziej trzyma się kupy teoria, że zabójstwo prezydenta Kennedyego było efektem jego niechęci do angażowania się w konflikt w Wietnamie, na którym chciała zbić fortunę amerykańska branża zbrojeniowa. Z kolei król Stanisław August Poniatowski był zakochany w carycy Katarzynie II, co miało niesamowity wpływ na historię Polski. Caryca wiedziała, że facet nie ma zbyt silnego charakteru, za to ma ogromne, prywatne długi, które wynosiły mniej więcej tyle, co roczny budżet królestwa. Wystarczyło, że kiwnęła palcem, a przystąpił do konfederacji targowickiej, walczącej z Konstytucją 3 maja, której sam
był ojcem i podpisał akt rozbiorów. Kolejny przykład to życiowe losy Tadeusza Kościuszki. Zakochał się w pani Sosnowskiej, ale nie przypadł do gustu jej ojcu, który obiecał córkę komu innemu. Porwał ją zatem, zresztą za jej zgodą, ale niedoszły teść dogonił ich w czasie ucieczki i spuścił Kościuszce łomot. W konsekwencji tych zdarzeń negatywnych dla siebie, Kościuszko został jednak bohaterem Stanów Zjednoczonych i naczelnikiem insurekcji z 1794 roku. Gdyby zakochał się szczęśliwie, zdobył względy teścia i osiadł w Sosnowicy, jego życiorys nie byłby pewnie tak niezwykły.

– Ile w waszych filmach jest prawdy historycznej, a ile „ściemki” usprawiedliwionej humorem?

– „Ściemki” nie ma w ogóle. Od początku założyłem, że opowiadane przez nas historie muszą mieć stuprocentową wartość merytoryczną, potwierdzoną przez źródła i konsultacje z naukowcami. Przyjąłem też, że daty będą miały drugorzędne znaczenie. Zaryzykuję stwierdzenie, że zabijają one historię, a ważniejszy od nich jest kontekst wydarzeń.

– Inaczej mówiąc, na podstawie „Historii bez cenzury” można się historii uczyć.

– Absolutnie tak. Nie mam tego nigdzie na piśmie, ale dostałem informację od Fundacji Bohaterom, że co trzeci uczeń w Polsce uczy się historii z naszych filmów. Mało tego, nauczyciele niejednokrotnie posługują się nimi na lekcjach, jako pomocą dydaktyczną. Dzięki temu rośnie nam oglądalność na YouTube. Natomiast nakłada to na nas ogromną odpowiedzialność, bo musimy pilnować poziomu przekazu.

– Skąd wytrzasnął Pan „Wyłupiastego”, czyli Wojciecha Drewniaka, który występuje w filmach?

– Z castingu. Zgłosiło się 80, może nawet 100 chętnych. Warunek był jeden – wykształcenie historyczne. Każdy dostał zadanie przedstawienia przed kamerą krótkiej informacji o Bolesławie Chrobrym, ale kiedy zobaczyłem zdjęcie Wojtka, od razu wiedziałem, że się nada. Ma chłopak w sobie to „coś”. Pochodzi z Radomia, kończył historię w Lublinie, a teraz mieszka w Toruniu. Z wyglądu przypomina dr. Emmetta Browna z filmu „Powrót do przyszłości” i tak miało być. Wojtek zresztą nie tylko prowadzi filmy, ale także pisze do nich teksty. Przy wspomnianym Bolesławie Chrobrym przypomniał mi, że za panowania tego władcy, karę za cudzołóstwo wybierał sobie sam podpadnięty. Dostawał nóż i do wyboru: podcięcie sobie żył lub przybicie genitaliów do deski. Dużo to mówi o kolorycie epoki. To była zresztą pierwsza informacja, jaką postanowiłem przekazać w naszym programie.

– Drewniak jest urodzonym komikiem czy udaje?

– Na co dzień raczej nie jest komikiem. Jak coś opowiada przed kamerą, to strasznie się nakręca. Natomiast w życiu codziennym jest spokojny, nieskażony gwiazdorstwem, chociaż na każdym kroku ludzie koniecznie chcą robić sobie z nim zdjęcia.

– Czy z „Historią bez cenzury” wiążą się inne projekty?

– W październiku wydajemy czwartą książkę. Pierwsza część była o polskich władcach, druga, pod tytułem „Polskie koksy”, o bohaterach typu Żółkiewski czy Czarniecki. Trzecia o Polakach w kontekście II wojny światowej. Czwarta będzie o bardzo ciekawej epoce jaką było średniowiecze.

– Jak na temat waszego cyklu wypowiada się środowisko naukowe? No bo przecież burzycie pojęcie historii jako szacownej dziedziny nauki…

– Robimy to z rozmysłem. Są naukowcy, którzy uważają nasz kanał za obrazoburczy. Przecież nie po to profesor spędza całe życie na pisaniu mądrej książki o jakiejś wiekopomnej postaci, żeby potem ktoś spłycał ją do kilkunastominutowego odcinka. „Historia bez cenzury” nie jest stworzona dla osób, które są historykami, lecz po to, żeby popularyzować tę dziedzinę wiedzy wśród ludzi, którzy nie mają o niej dużego pojęcia. Szczerze mówiąc, chcemy, żeby poprzez nasze filmy zaczęli chętniej się w nią zagłębiać. Chyba nam się udaje, ponieważ bywają i takie przypadki, że „zarażeni” przez „Historię bez cenzury”’ ludzie wybierają historię jako kierunek studiów.

Jan Mazur

Artykuł przeczytano 11244 razy

Last modified: 29 sierpnia, 2019

Registration

Zapomniałeś hasło?

Zmień język »
Skip to content