piątek, 16 maja 2025r.

Nie warto upominać się o akceptację

Autor: |

Bez wątpienia więk­szość świdniczan koja­rzy nazwisko Mariusza Kiryły. Niektórzy na pewno widzieli jego dzieła, wzięli udział w wernisażu lub prowa­dzonych przez niego zajęciach. 2025 rok jest dla artysty rokiem jubile­uszowym. Mija bowiem 30 lat, odkąd mieszka w Świdniku, a także 45 lat, od kiedy tworzy.

– Jak wyglądały początki Pana pracy artystycznej?

M.K.: Sztuka od zawsze bardzo mnie pociągała. Lublin, jako początkowe miejsce zamieszkania, temu sprzyjał, chodziłem na wystawy organizowa­ne w Zamku Lubelskim czy w Biurze Wystaw Artystycznych. Podjąłem naukę w liceum plastycznym miesz­czącym się wtedy przy ul. Grodzkiej, czyli w jednej z najlepszych placówek w Polsce. Zawsze chodziłem swoimi ścieżkami, wyciągałem od nauczy­cieli i profesorów to, co było mi po­trzebne. Lata mojej edukacji to tak zwany bunt młodzieżowy, a także ciągłe poszukiwania.

– Stylu czy tematyki?

M.K.: Poszukiwanie inności oraz ko­lorów życia. Lata 70. to okres PRL, wszędzie wokół było szaro. Udawało nam się odnajdować tę inność w tak zwanych młodzieżowych ruchach kontestacyjnych. Poszukiwania do­tyczyły nie tylko malarstwa, ale sze­roko rozumianej kultury, a więc rów­nież muzyki, teatru i poezji.

– Działał Pan aktywnie rów­nież w tych dziedzinach ar­tystycznych, czy były one jedynie inspiracją do sztuki plastycznej?

M.K.: Można powiedzieć, że to był styl życia i bycia. Zawsze było tak, że ludzie z liceum plastycznego odbie­rani byli nieco… inaczej. Dziś mło­dzież rozpoczynając edukację w li­ceum plastycznym nazywa się często artystami. To tak nie działa.

– Do tego potrzeba pewnie lat doświadczenia?

M.K.: Tak, konieczne są lata pracy i praktyki. Z malarstwem jest tak, że sam talent nie wystarczy. To na­prawdę ciężka praca, nie tylko głową, ale też rękami. Przydaje się również znajomość chemii organicznej.

– Rozwinie Pan tę myśl?

M.K.: Większość farb produkowa­na jest ze związków chemicznych, zawiera kadm czy chrom. Trzeba tę tematykę poznawać krok po kroku. Dziś to, czym przemysł zaopatruje artystów, to tak naprawdę imitacja – kolorów, materii; to coś sztuczne­go. Wystarczy zestawić ze sobą farbę akrylową z, powiedzmy, prawdzi­wym purpurowym kadmem. Jakość jest nieporównywalna.

– Ulubiony styl artystyczny?

M.K.: Przez te 45 lat malowania przeszedłem przez wszystkie kie­runki, począwszy od naturalizmu i realizmu. Poznawaliśmy je w liceum, trzeba było nauczyć się najpierw fak­tur, proporcji i światłocienia, których jeszcze do niedawna sam uczyłem młodych ludzi.

– Prowadził Pan zajęcia pla­styczne?

M.K.: Tak, nawet tu, w Świdniku. Miałem swoją pracownię w domu kultury, gdzie całoroczne zajęcia kończyły się plenerem organizowa­nym w maju bądź czerwcu. Tak się złożyło, że trochę osób wyszło też z mojej pracowni. Na początku były to spotkania skierowane głównie do gimnazjalistów i licealistów, później pojawiły się osoby nawet po „sześć­dziesiątce”. Z młodych jestem bardzo zadowolony, podam też przykłady kilku sukcesów. Jeden z chłopaków nie dość, że skończył liceum pla­styczne, to jeszcze wydział malarstwa i konserwacji na Akademii Sztuk Pięknych w Toruniu. Drugi młody chłopak, który przychodził do mnie na zajęcia przez pół roku, chciał tylko rysować. Miał jasno sprecyzowany cel, do którego dążył – dostać się na architekturę. Przez te sześć miesięcy nie miał łatwo (śmiech). Byłem wy­magający. Jednak jego ciężka praca się opłaciła, właśnie kończy studia, a na egzaminie wstępnym miał najlep­szy rysunek odręczny.

– Nie da się nie zauważyć, że sztuka sakralna zajmuje w Pana życiu ważne miejsce.

M.K.: Można powiedzieć, że zaczą­łem 30 lat temu. Nie dlatego, że by­łem zmuszony, ale dlatego, że mia­łem szansę zobaczyć obrazy wielkich mistrzów, kiedy bywałem w Paryżu. Również dzieła o tematyce sakralnej. Postanowiłem spróbować i okazało się, że bardzo dobrze maluję ręce, zgodnie z anatomią. Jest bardzo wielu znakomitych artystów, ale tak naprawdę mało kto umiał malować ręce. Tworzę swoje autorskie obrazy, ale też kopie sakralne.

– I to nie tylko na płótnie, ma Pan na swoim koncie również mozaikę, którą wielu świdni­czan dobrze zna.

M.K.: Tak, spróbowałem i chyba się udało, bo mozaika już piąty czy szó­sty rok zdobi kościół pw. Najświęt­szej Maryi Panny Matki Kościoła. To było tak, że poproszono mnie o namalowanie Matki Kościoła. Po­myślałem, że skoro dzieło ma zdobić budynek na zewnątrz, to każdy ob­raz, bez względu na to, jak dobrymi materiałami zostanie namalowany, będzie narażony na niekorzystną pracę warunków atmosferycznych. Mozaika jest znacznie trwalsza, na­wet złocenia z 24-karatowego złota pięknie świecą, nie nastąpiła żadna oksydacja.

– Współpraca z parafią zaczęła się jednak nieco wcześniej.

M.K.: Tak naprawdę rozpoczęła się w momencie, kiedy sprowadziłem się do Świdnika. Na początku nie miałem swojej obecnej pracowni, a dzięki księdzu kanonikowi Tade­uszowi Nowakowi miałem swoje miejsce w dolnym kościele, całą salę. To tam odbywały się zajęcia w gru­pach, na które przychodzili nie tylko najmłodsi, ale również wiele osób dorosłych, w różnym wieku. Stawia­łem martwą naturę, przyglądaliśmy się jej. Wszystko zaczyna się od tak zwanej anatomii poznania. Anato­mii nie tylko w stosunku do człowie­ka, choć też, ale przede wszystkim w aspekcie konstrukcji, pionu i po­ziomu, proporcji czy perspektywy. Krótko mówiąc poznawaliśmy na początku wszystko, co jest potrzeb­ne do wykonania dobrego rysunku. Trzeba pamiętać, że nie wszystko odbywa się w granicach rysunku technicznego, bardzo ważne jest zna­lezienie przestrzeni. Nie tej w prawo i lewo, ale głębokości.

– Wspomniał Pan o Francji.

M.K.: Bywam tam regularnie od 1990 roku, zdarzały się nawet trzy trzymiesięczne wizyty w ciągu roku. Po raz pierwszy pojechałem tam nie po to, żeby się uczyć, jak moi koledzy. Wiedziałem już wszystko w liceum, wręcz to niejeden nauczył się czegoś ode mnie. Pojechałem tam, by skon­frontować pewne rzeczy. Pozna­łem prawie całe malarstwo świata, przede wszystkim w takich muzeach, jak Museum de Louvre, Musée de l’Orangerie, Musée d’Orsay czy Cen­tre Pompidou. Mogę długo wymie­niać wielkich artystów, których pra­ce niemal powąchałem, oglądając je z odległości pół metra – Alfred Sisley czy Gustave Courbet.

– Jakie wystawy, w których brał Pan udział, budzą najlep­sze wspomnienia?

M.K.: Na pewno wystawa zbioro­wa w Paryżu, w 1994 roku. Wybra­no wtedy około 50 artystów z całej okolicy, a wśród nich znalazłem się również ja. Zaznaczę, że w samym Paryżu jest przecież około 200 ty­sięcy malarzy. Miło wspominam też moją pierwszą wystawę, która miała miejsce w 1987 roku w Garwolinie, a także wystawę, która odbyła się rok później w Pałacu Kultury i Nauki. Z tą garwolińską mam jeszcze kolejne dobre wspomnienie, ponieważ przy­jechał na nią mój przyjaciel z Paryża, z którym szukaliśmy się przez kilka lat. Przywiózł mi wtedy farby oraz płótna. Sporo wystaw zrobiłem też w Świdniku, były lata, że były to dwa wydarzenia w ciągu roku.

– Plany na przyszłość?

M.K.: Ciągle malować. Na począt­ku marca planuję wystawę prac w moim liceum. Myślę, że to będzie jedna z moich ostatnich wystaw. Takie podsumowanie 45 lat pracy artystycznej. Miło jest spotkać się z ludźmi, z profesorami i nauczyciela­mi, a także z kolegami z klasy. Mam jeszcze jedną refleksję. Jestem w ta­kim wieku, że zaakceptowałem fakt, że i ja jestem w porządku, i świat jest w porządku. W młodości może i by­łem buntownikiem, ale doszedłem w pewnym momencie do wniosku, że świata nie zmienię. Jedyne, co można zmienić, to siebie i swoje po­strzeganie rzeczywistości. Narzekać też nie warto, trzeba po prostu robić swoje. Nie warto upominać się o ak­ceptację. Dodam jeszcze, że w ostat­nim czasie inspiruje mnie Irlandia. Często tam jeżdżę, mam tam dzieci, wnuczkę. Inspirują mnie góry. Wy­starczy oddalić się od miasta pięć czy dziesięć kilometrów, by wokół siebie mieć tylko i wyłącznie naturę. Niby jest to samotność, ale z drugiej stro­ny szansa, by porozmawiać samemu ze sobą. Można spojrzeć na siebie z dystansu, taka głośna rozmowa jest bardzo terapeutyczna.

Piotr Ślęp

Artykuł przeczytano 186 razy

Last modified: 10 marca, 2025

Registration

Zapomniałeś hasło?

Zmień język »
Przejdź do treści