wtorek, 19 marca 2024r.

Człowiek orkiestra

Autor: |

A dokładnie mówiąc, człowiek Helicopters Brass Orchestra, która od jego nazwiska często określana  była mianem „Maruszaki”. To on, przez ponad cztery dekady, był jej dyrygentem, szefem, dobrym duchem i siłą napędową. Dzisiaj Henryk Maruszak opowiada nam o przygodzie ze świdnickimi dęciakami, która rozpoczęła się 60 lat temu, a także zdradza kilka ciekawostek związanych z pracą z zespołem świętującym w tym roku 70. urodziny. 

Muzyczne wychowanie

Wychowany w rodzinie oddanej muzycznym pasjom – mama i tata należeli do zespołu folklorystycznego, obdarzone doskonałym słuchem rodzeństwo grało i śpiewało, a w domu był klarnet i skrzypce – nie miał wyjścia i swoje życie również związał z muzyką. W 1955 r. ukończył Państwową Średnią Szkołę Muzyczną w Kielcach, gdzie uczył się grać na akordeonie, fortepianie i puzonie. Potem trafił  do Reprezentacyjnego Zespołu Pieśni i Tańca Marynarki Wojennej w Gdyni. Tworzyła go orkiestra, chór męski i balet. Koncertowali przez całe lato, w całej Polsce. Jak podkreśla pan Henryk, to tam nauczył się gry i dyscypliny.

Na początku lat 60. państwo Maruszakowie sprowadzili się do Lublina, a pan Henryk podjął pracę w filharmonii, gdzie akurat potrzebowali tubisty. Grywał też na akordeonie i gitarze basowej w kawiarni „Stylowa”, później w „Motelu” przy ul. Prusa. Nie zagrzał tam jednak długo miejsca, ponieważ w 1962 r. małżonkowie dostali mieszkanie w Świdniku.  

– Zacząłem pracę w Społecznym Ognisku Muzycznym. Uczyłem gry na akordeonie, fortepianie, instrumentach dętych. Jednocześnie pracowałem jako instruktor muzyczny i akompaniator w Zakładowym Domu Kultury. Grywałem również dorywczo w Zakładowej Orkiestrze Dętej, na puzonie. Ale jak trzeba było zagrać na czymś innym, też dawałem radę – wspomina Henryk Maruszak.

Łatwo nie było

W styczniu 1971 r., kiedy ówczesny dyrygent orkiestry, Edmund Miazgowski, wrócił do wojska, pałeczkę przejął pan Henryk.

–  Nie bałem się stanąć przed muzykami, bo w szkole średniej miałem przedmiot „dyrygowanie orkiestrą dętą i chórem męskim”. Zdarzało się, że przy okazji różnych wydarzeń prowadziłem zespół zamiast nauczycieli. Poza tym często brałem udział w warsztatach z dyrygentury, organizowanych przez Ministerstwo Kultury i Sztuki, z wykładowcami z akademii muzycznych z Warszawy, Poznania, Katowic – wyjaśnia H. Maruszak. Dodaje:  – Nie miałem wizji orkiestry, wziąłem to, co było. A było naprawdę różnie…  Muzycy-amatorzy często na próby przychodzili zupełnie nieprzygotowani albo z piwem. Na moje słowa „Panie, naucz się pan tego”, odpowiadali  „Panie, w kupie to jakoś pójdzie”. Sytuacje były więc i śmieszne, i żałosne. Dobrze, że w szeregi orkiestry mogłem włączyć uczniów ogniska. Ci, co lepiej grali, skończyli studia muzyczne, część rozjechała się po Polsce. Teraz są już są na emeryturach. Z wieloma mam kontakt do dziś, odwiedzają swojego „psora”. Ostatnio zadzwonił jeden z Zielonej Góry i pyta, czy może przyjechać. No jakże by nie?! Bardzo się szanujemy. Zawsze starałem się być dla uczniów kolegą a nie nauczycielem, chociaż oczywiście nie pobłażałem, kiedy było trzeba. Wymagałem też od nich dużo samodzielnej pracy. Stworzyłem zespół akordeonowy, którego słuchał sam Jerzy Waldorff. Potem napisał w „Polityce”: „ Akordeony, których dźwięku nie lubię, w licznym i dobrze przygotowanym zespole świdnickim brzmiały jak organy. ..Wyjeżdżałem wzruszony”.

Wracając do orkiestry…

– Pomogli mi też koledzy nauczyciele ze szkoły muzycznej, studenci wychowania muzycznego, filharmonicy, emeryci orkiestry wojskowej – kontynuuje pan Henryk. – Wprowadziłem zasadę „każdy, kto przychodzi do orkiestry, nie może być gorszy od poprzednika”. Był okres, że liczyła 62 osoby. Powiększyłem repertuar, z którym na początku były duże problemy, bo jedyne wydawnictwo Polskiego Związku Chórów i Orkiestr nie miało nic ciekawego do zaoferowania. Trzeba było wymyślać samemu coś, co było chwytliwe. Na szczęście potem, dzięki kontaktom z innymi wydawnictwami i kapelmistrzami, miałem już dostęp do nut i utworów. Zamawiałem katalogi i nocami przepisywałem ręcznie setki stron nut. Ksera przecież wtedy nie było. Gdybym za każdą przepisaną nutkę dostawał grosik, dziś byłbym milionerem. Graliśmy jednak, to było najważniejsze. Ludziom się podobało i chyba też trochę tym repertuarem przytrzymałem publiczność i muzyków. 

Trzeba też wspomnieć, że w latach 80. i na początku 90. Henryk Maruszak współpracował z Zespołem Tańca Ludowego „Gracja”, istniejącym przy Zakładach Przemysłu Odzieżowego o tej samej nazwie. Był szefem kapeli, w której grał jego brat Józef, i odpowiadał za sprawy muzyczne. Zespołem kierował drugi brat, Adam. ZTL „Gracja” stał się bardzo popularny nie tylko w Polsce, ale również za granicą. Koncertował, między innymi, w Hiszpanii, Francji, Holandii, Belgii, na Węgrzech i w Brześciu. Pan Henryk pracował z nim 13 lat i dostał odznaczenie „Zasłużony dla Zakładów Odzieżowych Gracja”.

Docenieni za granicą

Skład orkiestry się zmieniał, ale nie tak często, jak mogłoby się wydawać. Jak już ktoś zasiadł na muzycznym krześle, odchodził dopiero z powodu wieku lub choroby. Na początku grali sami mężczyźni, z czasem zaczęły pojawiać się i panie. Była trębaczka, waltornistka, flecistka, oboistka. Świdnicki zespół osiągał coraz wyższy poziom, zyskiwał renomę i szacunek, a muzykom granie dawało ogromną satysfakcję. Nie było wydarzenia, którego nie uświetniali, zaczęły się też wyprawy zagraniczne.

Dużym przeżyciem był pierwszy wyjazd do Niemiec, w roku 1988. Podczas międzynarodowego konkursu orkiestr dętych w zachodnioniemieckim Rastede zaprezentowały się zespoły, między innymi z Holandii, Danii, Austrii, Norwegii, Belgii. Spośród prawie 100 orkiestr to świdniczanie zwyciężyli w kategorii orkiestr koncertujących.

– Byliśmy pierwszą orkiestrą z obszaru tzw. krajów demokracji ludowej, która zagrała na Zachodzie. Niemcy odwiedziliśmy sześć razy, ale przy okazji nawiązaliśmy kontakty z innymi krajami. W Husum, też w międzynarodowym towarzystwie, zgarnęliśmy nagrody we wszystkich możliwych kategoriach. Na następnych festiwalach, konkursach i przeglądach nigdy nie schodziliśmy z czołowych miejsc. Podróże zagraniczne były wtedy wielkim plusem grania w orkiestrze, bo przecież normalnie niełatwo było o paszport. Ale, jako ciekawostkę powiem, że zdarzyło się dwa razy, że z Niemiec wróciliśmy w pomniejszonym składzie. Raz bez puzonisty, drugi bez klarnecisty. Zostali na Zachodzie, chyba już nie w zawodzie muzyka.

W tym czasie Zakładowa Orkiestra Dęta Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego, ze względu na trudności z tłumaczeniem nazwy na języki obce, przemianowana została na Helicopters Brass Orchestra. Pojawiło się też określenie „Maruszaki”, bo grali w niej również bracia pana Henryka – Józef i Adam oraz trzej synowie tego drugiego.

Bywało niewesoło

W życiu orkiestry były też ciężkie chwile. Kiedy przestała być zakładowa, pojawiły się problemy finansowe i lokalowe.

– Pracowaliśmy w ciężkich warunkach, w baraku dawnego domu kultury. Stamtąd przenieśliśmy się do kolejnego, przy ul. Kolejowej. Był nawet okres, kiedy próby odbywały się w siedzibie PEC. Nie załamaliśmy się jednak. Najwytrwalsi muzycy przyjeżdżali grać na swój koszt. To fanatycy muzyki, dzięki którym udało się przetrwać najgorszy okres – przyznaje były dyrygent HBO.

Od 1992 r. HBO organizacyjnie prowadzona jest przez Towarzystwo Przyjaciół Świdnickiej Orkiestry Dętej, zaś od 1993 r. działa pod skrzydłami Miejskiego Ośrodka Kultury.

Nazwisko zostało

W 2015 roku Henryk Maruszak przeszedł na artystyczną emeryturę. Podczas uroczystego koncertu, który był okazją do świętowania 60-lecia jego pracy twórczej, przekazał batutę swojemu bratankowi Rafałowi.

– Dyrygowałem do 80. roku życia, był więc najwyższy czas odpocząć. Pałeczkę przekazałem w dobre ręce, a minione lata utwierdziły mnie w przekonaniu, że był to doskonały wybór. Oczywiście, jeśli zauważam jakieś niedociągnięcia, przekazuję Rafałowi uwagi. Nie obraża się – mówi pan Henryk.

Dla swoich fanów Helicopters Brass Orchestra przygotowuje urodzinowy koncert. Prawdopodobnie odbędzie się pod koniec września. Czy za dyrygenckim pulpitem zobaczymy również pana Henryka?

– Jeśli tylko muzycy pozwolą – śmieje się mój rozmówca. – A tak na poważnie, jeżeli zdrowie dopisze, chętnie jeszcze raz zadyryguję.

Pierwsze dziecko

Jeśli mówimy o Henryku Maruszaku, nie wypada nie wspomnieć również o jego „pierwszym dziecku”, jak sam określa męski chór Arion, działający obecnie w Miejskim Ośrodku Kultury. 

– Poszedłem kiedyś do Ziemowita Barczyka, który prowadził klub piosenki, z propozycją założenia chóru. Przyklasnął, skrzyknął kilku mężczyzn, głównie pracowników WSK, którzy lubili śpiewać i tak, w 1965 roku, narodził się Arion. Byłem jego pierwszym instruktorem i dyrygentem. Po pewnym czasie wycofałem się, a moje miejsce zajął prof. Tadeusz Chyła. Dopiero po przejściu na emeryturę, w 1990 roku, ponownie podjąłem pracę w chórze. Przygotowaliśmy wspólnie koncert kolęd i już zostałem, przez kolejne 20 lat – opowiada H. Maruszak.

W 2010 roku pałeczkę dyrygencką przejęła Magdalena Celińska. Kiedy na początku tego roku zrezygnowała, chórzyści zwrócili się do dawnego mistrza.

– Każdy ojciec pomaga swojemu dziecku, więc i ja nie odmówiłem. Wystąpiliśmy, między innymi, w Zamościu, dla amerykańskich żołnierzy i rodzin z Ukrainy – mówi pan Henryk. Dodaje: –  Dobra orkiestra zagra bez dyrygenta, ale chór bez niego nie zaśpiewa. Śpiewakom trzeba wszystko pokazać. Każdy gest i ruch mają znaczenie. W obu przypadkach jednak dyrygent musi być muzykiem, wychowawcą, nauczycielem i dbać o poziom oraz atmosferę w zespole. Cieszę się, że przez tyle lat pracy z nikim nie zadarłem i mogę iść przez miasto z podniesioną głową, odpowiadając na liczne „dzień dobry”.

Agnieszka Wójcik-Skiba, fot. arch. H. Maruszaka i HBO

***

Henryk Maruszak urodził się w 1935 roku w muzykalnej rodzinie, w Bielinach, pięknej miejscowości malowniczo położonej w otulinie Gór Świętokrzyskich. Ukończył szkołę muzyczną I i II stopnia w klasie puzonu. Gra również na akordeonie, fortepianie, organach, grywał na tubie i gitarze basowej. Znawca instrumentów dętych i nauczyciel gry na nich. Aranżer, dyrygent.

W latach 1965-1966 oraz 1990 -2010 dyrygował chórem Arion, a od 1971 do 2015 roku był kapelmistrzem Helicopters Brass Orchestra.

Dwukrotny laureat Nagrody Artystycznej Burmistrza Świdnika, uhonorowany, między innymi, Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym Krzyżem Zasługi za wyróżniającą się pracę pedagogiczną, Złotą Odznaką Polskiego Związku Chórów i Orkiestr. 

Artykuł przeczytano 1187 razy

Last modified: 16 czerwca, 2022

Registration

Zapomniałeś hasło?

Zmień język »