Swoją przygodę z muzyką zaczynał jako sześciolatek. Powiedział wtedy rodzicom, że chce nauczyć się grać na jakimś instrumencie. Padło na skrzypce, mimo że trzymanie smyczka prawą ręką stanowiło nie lada wyzwanie dla osoby leworęcznej. I choć zdarzały się momenty zwątpienia, nigdy nie zrezygnował ze swojego celu – zostania muzykiem. Janusz Lawgmin, miłośnik górskich wędrówek i narciarstwa, ale przede wszystkim świetny pedagog i nauczyciel rytmiki, opowiedział nam o przygodzie swojego życia.
– Jest Pan bardzo zajętym człowiekiem.
– Nie da się ukryć, że mam sporo obowiązków. Choć jestem na emeryturze, prowadzę własną działalność. W jej ramach odwiedzam Przedszkola nr 2, 3, 4, 5 i 6, gdzie uczę dzieci rytmiki. W 2014 roku wydałem zbiór piosenek pt. „Śpiewanki Malowanki” do słów Zbigniewa Dmitrocy. Na albumie znalazło się 14 utworów na różne okazje, w wersji karaoke i z wokalem. Do płyty dołączone są nuty i kolorowanki, które najmłodsi mogą pomalować.
– Jak to się stało, że związał Pan swoje życie z muzyką?
– Miałem sześć lat, kiedy powiedziałem rodzicom, że chcę chodzić do Szkoły Muzycznej I stopnia w Zamościu. Wsparli mnie w tej decyzji. Wiedzieli, że mam słuch i że sobie poradzę. Zresztą, mama nieraz opowiadała, że od najmłodszych lat coś nuciłem i śpiewałem. Pamiętam pierwszą lekcję gry na skrzypcach. Ponieważ jestem leworęczny, trzymałem je odwrotnie niż powinienem. Nauczyciel zwrócił mi uwagę, że robię to źle. Trochę się z nim przekomarzałem, ale w końcu dałem za wygraną i zacząłem uczyć się grać prawą ręką. Na gitarze też tak gram, ale całą resztę robię lewą ręką.
– Jednocześnie uczył się Pan w szkole podstawowej. Na pewno musiał Pan liczyć się z różnymi wyrzeczeniami.
– Moi koledzy szli grać w piłkę, a jabiegłem do drugiej szkoły. Wracałem do domu o godzinie 19.00 albo 20.00. Wszyscy mieli już odrobione lekcje, a ja dopiero się za nie zabierałem. Zdarzało się też, że wracając z zajęć, koledzy i koleżanki zaczepiali mnie prosząc, żebym dla nich zagrał. Stawałem wtedy na klatce schodowej, wyjmowałem skrzypce i grałem. To były moje pierwsze popisy przed publicznością.
– Nigdy nie wątpił Pan, że może to jednak nie jest „to”?
– Czasami pojawiały się momenty wątpliwości. Chciałem pobiegać albo pograć z chłopakami w piłkę, ale szkoda mi było rezygnować z muzyki.Trudno było to wszystko pogodzić. W podstawówce zadawali dużo prac domowych, z kolei szkoła muzyczna też wymagała ciągłych ćwiczeń. Później przecież podchodziłem do egzaminów, grałem etiudy, sonaty czy całe koncerty. Musiałem mieć dużo zapału i samozaparcia.
– Dziś pracuje Pan przede wszystkim z dziećmi, ale to nie od nich zaczynał Pan pracę pedagoga.
– Po podstawówce i Szkole Muzycznej w Zamościu, przyszedł czas na liceum, a następnie studia na kierunku Wychowanie Muzyczne, na UMCS w Lublinie. W międzyczasie zrobiłem drugi stopień szkoły muzycznej i zacząłem pracować. Najpierw w Szkole Podstawowej nr 9 w Lublinie. Studenci mieli u mnie hospitacje, więc jednocześnie prowadziłem lekcje dla dzieci i dla nich. Później przyszedł czas na Studium Nauczycielskie, gdzie spędziłem 10 lat. Prowadziłem zajęcia dla przyszłych pedagogów wychowania przedszkolnego oraz nauczania początkowego. Uczyłem ich metodyki wychowania muzycznego, ale też gry na pianinie. Gdy zamknięto Studium Nauczycielskie, zacząłem pracować w Państwowej Szkole Muzycznej I stopnia w Świdniku. Do 2005 roku uczyłem w niej kształcenia słuchu. Prowadziłem też zajęcia w Przedszkolach nr 4, 5 i 6. Teraz mam własną działalność.
– Co jest trudniejsze: nauczanie dzieci czy dorosłych?
– Praca z maluchami jest bardziej wymagająca. Dorośli wiele już wiedzą, z dziećmi zaczyna się wszystko od podstaw. Trzeba umieć przekazać im swoją wiedzę. Wiedzieć, z czym sobie poradzą i powoli stopniować poziom trudności piosenek, zwracając uwagę na ich wiek. Myślę, że dzieci mnie lubią. Trzeba umieć podejść do takiego malca, wiedzieć jak go namówić, by, na przykład, usiadł prosto.
– W pracy zawodowej na pewno nieraz trafił Pan na wiele młodych talentów.
– Zdarzają się dzieci, które są bardzo zdolne. Staram się je wyłapywać i, po rozmowie z ich rodzicami, wysyłać na egzamin do szkoły muzycznej. Wiele z nich, za moją namową, skończyło naukę w tej placówce. Znam chłopca, który najpierw uczył się w szkole w Świdniku, potem w Lublinie, w końcu trafił do Akademii Muzycznej. Jeden gra w filharmonii, inny z kolei jest pedagogiem i uczy w szkole muzycznej. Oni oraz niektóre nauczycielki, uczące dziś w świdnickich przedszkolach, to moi wychowankowie. Miło mi się z nimi współpracuje. Czasem śmieją się, że dawałem im w kość.
– Na pewno ma Pan wiele anegdot związanych z pracą nauczyciela.
– Rodzice przedszkolaków nieraz opowiadają, że dzieci bawią się w domu w pana Janusza. Co to znaczy? Że każą narysować sobie keyboard, kładą go na stół, biorą książkę z nutami i udają, że grają. To bardzo miłe. Muszę przyznać, że mam bardzo dobry kontakt z przedszkolakami. Zawsze, gdy do nich przychodzę, biegną się przywitać. Gdy tak się wszystkie przytulają, śmieję się, że mnie przewrócą. Przez parę lat występowałem z dziećmi w radiu Lublin w audycji „Jasiek”, w którejmaluchy opowiadały o przedszkolu i śpiewały piosenki mojej kompozycji.
– Nie każdy wie, że jest też Pan pasjonatem folkloru.
– Od 1981 roku jestem członkiem Zespołu Pieśni i Tańca „Jawor” Uniwersytetu Przyrodniczego w Lublinie. Przed laty prowadziłem tam naukę śpiewu. Obecnie gram na skrzypcach, chociaż już trochę rzadziej, ze względu na inne obowiązki. W naszym repertuarze przeważa oczywiście folklor. Prezentujemy tańce lubelskie, biłgorajskie, ziemi chełmskiej, podlaskie, rzeszowskie, wielkopolskie, kaszubskie, śląskie, kurpiowskie, opoczyńskie i tańce narodowe, takie jak mazur, krakowiak polonez, kujawiak czy oberek. Do każdego mamy oczywiście piękne stroje i muzykę. Dwa razy do roku – w kwietniu i listopadzie, występujemy dla uniwersyteckiej i lubelskiej publiczności. W przyszłym roku będziemy obchodzić jubileusz, więc na pewno też pojawię się na scenie.
– Udziela się Pan także w Klubie Seniora „Spokojna Przystań”.
– Tam z kolei prowadzę zajęcia wokalne dla osób w wieku 70 plus. Lubię to robić, chociaż czasami moi podopieczni mówią, że daję im za trudny repertuar. Ja jednak zawsze zachęcam ich, żeby spróbowali, bo może akurat im się spodoba. Później przyznają mi rację i mówią, że choć na początku nie było łatwo, teraz wszystko dobrze im wychodzi.
– Znajduje Pan czas na odpoczynek? Co lubi Pan wtedy robić?
– Kiedy przychodzi weekend, zaczynam przygotowania do kolejnego tygodnia. Szykuję akompaniamenty piosenek, rozsyłam je do nauczycielek, żeby wiedziały, co mamy w programie. Nie jestem przyzwyczajony, żeby wrócić z pracy, zjeść coś i położyć się spać. Zawsze coś piszę, wymyślam, tworzę. Nie męczy mnie to. Cieszę się, że wciąż mogę pracować, uczyć dzieci i dorosłych. Czuję satysfakcję, że to robię.
– Pana wielką pasją są także góry.
– Jeżdżę w nie głównie latem, choć czasem także jesienią. W czasach studenckich wyjeżdżałem w ukochane Bieszczady. Brałem plecak, namiot i całymi dniami wędrowałem po górach. Do tej pory tam jeżdżę, ale już bez namiotu. Towarzyszy mi młodszy syn, któremu wpoiłem swoją pasję. Uważam, że to najlepszy sposób na wypoczynek. Człowiek jest zmęczony fizycznie, ale psychicznie czuje się znakomicie. Zimą, kiedy zaczynają się ferie, ruszam na narty w Gorce czy do Zakopanego. Ostatnio śnieg nas nie rozpieszcza, ale myślę, że w tym roku też uda mi się gdzieś wybrać. Może w Bieszczady albo w Beskid Niski? Tam też są fajne stoki.
Agata Flisiak
Artykuł przeczytano 2326 razy
Last modified: 12 grudnia, 2019