Rok 2024 zdecydowanie należał do Mateusza Kulczyńskiego. Świdniczanin, student czwartego roku Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie, zdobył laury w międzynarodowym konkursie i brał udział w ciekawych projektach scenicznych. Co ważne, jeśli chodzi o ten rok, nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
– Zacznijmy od I nagrody w dziesiątej edycji Międzynarodowego Konkursu Wokalnego „Bella Voce” w Busku-Zdroju. Trzeba podkreślić, że jednego z najbardziej prestiżowych, w którym przyszło Ci rywalizować z gronem utalentowanych śpiewaków z całego świata. Jak wrażenia?
Mateusz Kulczyński: – Przepełniały mnie pozytywne emocje. Występ konkursowy wyszedł dobrze, byłem z siebie zadowolony. Jednak ogromnym zaskoczeniem był dla mnie fakt, że zostałem jedynym laureatem w swojej kategorii (do 24 lat), liczącej łącznie ze mną 5 osób. W rozmowach z jurorami usłyszałem mnóstwo ciepłych słów. Pragnę więc podziękować mojej Pani Profesor – prof. dr hab. Ewie Iżykowskiej-Lipińskiej. Repertuar, który zaprezentowałem, przygotowywałem jeszcze w trakcie roku akademickiego, wraz z pomocą Pani pianistki Taisii Dyniak, której również chciałbym serdecznie podziękować za wiele godzin miłej i bardzo owocnej pracy. Zaśpiewałem recytatyw i arię Hrabiego Almavivy „Hai già vinta la causa… Vedrò mentr’io sospiro” z opery „Wesele Figara” Wolfganga Amadeusza Mozarta, pieśń Pawła Łukaszewskiego „W mojej ojczyźnie” i fragment sceny z I aktu „Cyganerii” Giacoma Pucciniego – moment pojawienia się Schaunarda.
– A propos… W tym sezonie wcielisz się jeszcze w rolę Schaunarda w operze „La Bohème” („Cyganeria”) w Teatrze Wielkim w Łodzi.
M.K.: – W czerwcu tego roku w Teatrze Wielkim w Łodzi odbyły się przesłuchania do różnych ról w różnych produkcjach teatru. Kiedy dostałem informację, że otrzymałem rolę Schaunarda, zabrakło mi słów. Byłem przeszczęśliwy! Kiedy w końcu to do mnie dotarło, dopiero zacząłem myśleć. A właściwie zastanawiać się, jak połączę ostatni rok studiów licencjackich, czyli pisanie pracy oraz realizację repertuaru na egzamin dyplomowy, produkcję „La Bohème” w Teatrze Wielkim w Łodzi, wznowienie uniwersyteckiej produkcji „Gianni Schicchi” i Akademię Operową przy Teatrze Wielkim-Operze Narodowej, do której dostałem się w tym roku w wyniku przesłuchań. Wydaje mi się, że coś wymyśliłem, bo na ten moment ze wszystkim sobie radzę. Próby idą sprawnie, mamy świetnych realizatorów i solistów, z którymi praca to sama przyjemność.
– Wcześniej wystąpiłeś we wspomnianej operze „Gianni Schicchi” Pucciniego i „Rusałce” Antonína Dvořáka. To były nauka, przygoda, zabawa czy wszystkiego po trochu?
M.K.: – Myślę że wszystkiego po trochu. Jeśli chodzi o operę „Gianni Schicchi”, ostatnio o niej rozmawialiśmy rok temu, po wystawieniu jej w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej. Bardzo dobrze wspominam zeszłoroczną pracę, a powrót na próby do poprzednio wystawianej produkcji to coś pięknego. Znów spotkanie ze wspaniałymi, utalentowanymi ludźmi, a dzięki temu praca idzie znakomicie. Na pierwszej próbie nie mogłem się w ogóle skupić, jak tylko rozpoczynaliśmy ćwiczenie scen, automatycznie na mojej twarzy pojawiał się uśmiech i czułem radość, że znowu możemy wspólnie tworzyć. Z kolei w sierpniu pracowałem przy produkcji „Rusałki” w Muzeum w Nieborowie i Arkadii. Rok temu występowałem tam jako Papageno w „Czarodziejskim Flecie” W. A. Mozarta (spektakl zdobył nagrodę Najlepszy Produkt Turystyczny Województwa Łódzkiego 2023 r.!), tym razem wcieliłem się w rolę Łowcy w dziele A. Dvořaka. Miałem ogromną przyjemność współpracować ze świetnymi artystami polskich i zagranicznych scen operowych. W tym roku, z losowych przyczyn, spektakl nie mógł się odbyć na dziedzińcu pałacu, zbudowano więc scenę na łące obok ogrodów pałacowych. Scenografię stworzono tak, aby, tak jak zawsze w nieborowskich produkcjach, można było na niej wyświetlać mapping, a także skorzystać z obecności balkonu. Szczególnie wspominam moment wejścia na docelową scenę. Moja postać, oprócz obecności na „parterze” sceny, miała również pojawiać się właśnie na tym balkonie. I tu pojawił się problem. Okazało się, że mam lęk wysokości. Pierwsze dni pracy na tej scenie były dla mnie bardzo trudne. Mimo zapewnień o bezpieczeństwie konstrukcji, w ogóle nie mogłem się ruszyć, jeśli nie trzymałem się barierek. Każdą wolną chwilę wykorzystywałem na spędzaniu czasu na górze i, szczęśliwie, lęk udało się pokonać, a też sama ekipa Muzeum była bardzo wyrozumiała i pomocna. Platformy rusztowania, z których zbudowano balkon, wyłożyli sztuczną trawą, co już w pełni wyeliminowało mój lęk. Przedstawienie oczywiście wyszło przepięknie, była to kolejna produkcja w Nieborowie, która przyciągnęła rekordową ilość widzów.
– Zbliża się koniec tego intensywnego dla Ciebie roku, masz już plany artystyczne na ten nadchodzący? Bo chyba możemy spodziewać się kolejnych niespodzianek…
M.K.: – Mam, ale – tradycyjnie – na razie zdradzić ich nie mogę (śmiech). O wszystkich operowych poczynaniach informuję na swoim Instagramie – @baritthew, zachęcam więc do obserwowania. Na ten moment skupiam się na wznowieniu „Gianni Schicchi”, a także premierze „La Bohème”, która odbędzie się 7 grudnia, w Teatrze Wielkim w Łodzi. Z radością patrzę na nadchodzący rok, na pewno nudzić się nie będę. Oczywiście, muszę przygotować się do ukończenia pierwszego etapu studiów, natomiast plany zawodowe mam równie ważne i zdecydowanie równie ciekawe.
aw, fot. arch. prywatne M. Kulczyńskiego, Mateusz Żaboklicki, Piotr Jamski
Artykuł przeczytano 165 razy
Last modified: 20 listopada, 2024