W niedawnej relacji z uroczystości 40-lecia ROD „Ikar”, wspomnieliśmy o problemach prawnych, z którymi borykają się działkowcy i zarząd ogrodu. Poprzedni właściciele gruntów żądają ich zwrotu. Roszczenia dotyczą ponad 130 działek.
W latach siedemdziesiątych ziemię wykupiono od okolicznych rolników i przeznaczono pod budowę siedziby Ochotniczych Hufców Pracy. Z zamierzenia nic jednak nie wyszło. Ówczesne władze postanowiły więc, że zamiast kwater dla junaków, powstaną ogrody działkowe. Wybrano grunty przy al. Lotników Polskich, wówczas ul. Przodowników Pracy. Chętnych na działki nie brakowało. Rozeszły się na pniu.
Z czasem na dawnych ugorach i pastwiskach rozrosła się piękna oaza zieleni. Przez długie lata działkowcy spokojnie plewili i podlewali grządki. Czasem ktoś napomknął, że poprzedni właściciele z zazdrością patrzą na ogrody i szykują się do odzyskania dawnego mienia. Podstawą zwrócenia terenów miałoby być niezgodne z pierwotnym założeniem wykorzystanie gruntów.
Pierwsze zawiadomienie o wszczęciu postępowania administracyjnego dotyczącego zwrotu, pojawiło się w 2011 roku. Początkowo roszczenia dotyczyły sześciu działek. W 2017 roku apetyty wzrosły. Zagroziły najpierw 20, później kolejnym 30 parcelom. Obecnie spadkobiercy żądają zwrotu 137 działek. To w sumie ponad dwa hektary spornych gruntów.
Kilka lat temu na terenie ogrodu odbyło się spotkanie byłych właścicieli z zarządem ROD „Ikar”. Większość z nich z dystansem podchodziła do sprawy. Spacerowali po ogrodach i z uznaniem patrzyli na dokonania działkowców. Zastanawiali się nad sensem sporu. Jednak nie brakowało zdecydowanych deklaracji w duchu: – Sprawę musimy załatwić po swojej myśli, bo tu leżą wielkie pieniądze!
Zbigniew Kursa, prezes „Ikara”, złożył w świdnickim starostwie pismo, w którym domagał się określenia, które konkretnie działki są zagrożone.
– To niebagatelnej wagi informacja w przypadku, gdy ktoś chce poczynić na działce inwestycje, na przykład postawić altankę. Przecież trzeba na ten cel wyłożyć niemałe pieniądze. Jeszcze w tym roku, jak wszystko pójdzie dobrze, starostwo zleci zadanie geodecie, który wytyczy roszczeniowe działki – tłumaczy szef ogrodu.
Rozsądnym krokiem jest też wpisanie ogrodu do planu zagospodarowania przestrzennego powiatu. To wynik starań Zarządu Okręgowego PZD.
– Dzięki temu mamy około 90 procent szans na pozytywny dla nas wyrok, jeżeli konieczne będzie sądowe rozstrzygnięcie – dodaje Z. Kursa.
Na sporze toczącym się przed obliczem Temidy, najbardziej ucierpiały strategiczne inwestycje, które stanowią podstawę funkcjonowania „Ikara”. Priorytetowym zadaniem jest remont wodociągu.
– Obawiamy się, że będziemy musieli zakręcić wodę, gdy ta będzie uciekała z instalacji do gruntu. Niektóre rury są już bardzo mocno skorodowane. Trudno się dziwić, bo zalegają w ziemi od 40 lat. Nawet gdy je montowano, nie były nowe. W tamtych czasach sztukowało się z takich materiałów, jakie akurat były dostępne. Problemy z wodą odczuwają już działkowcy, mający swoje ogrody w wyższej części terenu. Moglibyśmy starać się o dofinansowanie. Niestety, ani zarząd okręgowy, ani krajowy PZD nie wyłożą pieniędzy na obciążoną ryzykiem inwestycję. Trudno się dziwić, bo jej koszt może sięgnąć 100 tys. zł – mówi Z. Kursa.
Pomimo niepewnego jutra, „Ikar” nadal cieszy się dużym zainteresowaniem. Wiele osób, właśnie tam, chce tam mieć swój zielony azyl. Szczególnie młodzi działkowcy widzą finał sprawy w optymistycznym świetle, tłumacząc, że spory sądowe ciągną się w nieskończoność.
– W tym roku wybudowano kilka nowych altanek. Nie byle jakich, bo ich koszt sięga nawet 16-17 tys. zł. – dodaje Z. Kursa. – Działkowcy specjalnie się nie przejmują, ale od czasu do czasu pojawiają się pytania – co z nami będzie? Kiedy sprawa się wyjaśni? Były przecież przypadki, że ekipy budowlane należące do deweloperów wjeżdżały na teren ogrodów działkowych bez żadnego ostrzeżenia.
Grzegorz Kurczuk, prezes Okręgowego Zarządu PZD, zna problem, choć twierdzi, że żaden sądowy dokument dotyczący Świdnika jeszcze do związku nie dotarł.
– Mamy kilka takich spraw w Lublinie – mówi G. Kurczuk. – Przed laty rolnicy sami zabiegali, aby ich wywłaszczyć. W zamian dostawali notarialnie pieniądze i to niemałe. Teraz, kiedy działkowcy w pocie czoła stworzyli ogrody, ktoś nagle przypomina sobie, że można na tym zarobić. Pod te tereny doprowadzono przecież drogi, wodę, elektryczność, przez co ich wartość wzrosła wielokrotnie. Najczęściej grunty trafiają natychmiast do deweloperów. Natomiast działkowcy, którzy przez dziesięciolecia, w dobrej wierze tę ziemię uprawiali, czują się wystawieni do wiatru. Jest to problem i sądy mają się nad czym pochylić. Zaręczam, że jeśli zajdzie potrzeba, będziemy bronić świdnickich działkowców.
słs
Artykuł przeczytano 4098 razy
Last modified: 13 września, 2019