7 października 1954 roku Hilary Minc, I zastępca Prezesa Rady Ministrów, człowiek, który dość paskudnie zaznaczył się w historii Polski przełomu lat 40. i 50. ubiegłego wieku, podpisał dekret o podniesieniu do rangi miast kilku miejscowości. Wśród nich znalazł się podlubelski Adampol, który od tego czasu miał przyjąć nazwę Świdnik. Minc nie zrobił tego, by stworzyć pod Lublinem silny ośrodek przemysłowy oparty na zdrowych zasadach, ale by zbudować kolejną Nową Hutę, przykład triumfu komunizmu. Historia pokazała, jak bardzo się mylił.
Kamienie milowe to ważne wydarzenia, które zdarzają się tylko raz. Czasem, nawet często, nie mają znaczenia dla całej ludzkości, ale dla lokalnej społeczności grają rolę decydującą, historyczną.
Pamiętne wykopki
Prawdą jest, że Świdnik nie powstał na pustyni, bo już przed wojną były tu Szkoła Pilotów Ligi Obrony Przeciwlotniczej i Przeciwgazowej, sanatoryjne letnisko i stacja kolejowa z XIX wieku. Ale bez pamiętnego polecenia wykopania 2 hektarów kartofli pod robotnicze baraki, tak by pewnie pozostało. Stało się to w 1949 roku i było początkiem budowy Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego nr 5.
Ulica Racławicka
Z dzisiejszej perspektywy dawny spór o budowę ulicy Racławickiej może wydać się zabawny. Były lata 70. i Świdnik w tym miejscu właściwie się kończył. Wielu stukało się w głowę: Racławicka dwupasmowa? A kto będzie nią jeździł? Obecnie ulica jest główną arterią miasta i ma kto po niej jeździć. O staraniach o Racławicką mówił Szymon Arasimowicz, wówczas naczelnik miasta: W moich czasach, w pewnym sensie, rozstrzygały się podwaliny współczesnej strategii rozwoju miasta. Przypominam sobie, jak walczyliśmy, by ulica Racławicka była dwupasmowym szlakiem komunikacyjnym, chociaż wtedy rosło na niej zboże. Walka nie toczyła się na poziomie lokalnym, bo wówczas trzeba było starać się o pieniądze z budżetu centralnego. Pytano czy chcemy w Świdniku zbudować drugą Marszałkowską, a ja wiedziałem, że tylko nowoczesny trakt komunikacyjny może nadać miastu impulsu do rozwoju. Osobna historia, to batalia o szpital, który podobno był niepotrzebny, bo Świdnik przecież leży tak blisko Lublina.
Pierwszy kościół
Bryła pierwszej świdnickiej świątyni powstawała jako wyraz nadziei i strachu. Nadziei, że mieszkańcy miasta będą mieli wreszcie własną świątynię. Strachu, że pierwszą i ostatnią. Świdniczanie bali się, że komuniści nie zgodzą się na budowę kolejnej, co zresztą od razu zapowiedziano. Dlatego wznieśli kościół o dwóch kondygnacjach, zdolny pomieścić 10 tysięcy wiernych. Już sam sposób, w jaki przekazano wiadomość o wydaniu pozwolenia na budowę, był niecodzienny.
– W końcu czerwca 1974 roku pod plebanię w Kazimierzówce zajechała czarna wołga, a w niej inspektor Wydziału Wyznań Urzędu Wojewódzkiego w Lublinie – wspominał ks. Jan Hryniewicz, wówczas proboszcz parafii pw. Matki Bożej Częstochowskiej, w której świdniczanie uczestniczyli w Eucharystii. – Spotkaliśmy się z panem Jankiem przed plebanią. Z miejsca powiedział: – Proszę zakopać ten dół. Chodziło o wykop pod fundamenty nowej plebanii.
– I to już wam przeszkadza? Przecież mamy wasze pozwolenie! – zawołałem. Dostajecie pozwolenie na budowę kościoła w Świdniku – odpowiedział. Nie mogłem uwierzyć własnym uszom i kazałem powtórzyć sobie tę wiadomość. Inspektor miał ze sobą dokładną mapę terenu. Natychmiast pojechaliśmy obejrzeć lokalizację. Od czasu tej wizyty, do wydania faktycznego pozwolenia na piśmie, musiał jednak minąć ponad rok.
Walka o wszystko
Gdyby w Sevres pod Paryżem postawić wzorzec uporu, miałby on kształt mieszkańca Świdnika, który musiał walczyć o wszystko i wszystkiego się uczyć. W 1954 roku, w nocy, rękami mistrza Dyńskiego składał w WSK pierwszy motocykl. Później próbował zbudować własny śmigłowiec, o którym radziecki doradca na początku powiedział: „priekrasno sdiełan, no lietat’ nie budiet”. A jednak, dzięki kompetencjom i determinacji zespołu inż. Stanisława Kamińskiego, Sokół w końcu wzniósł się w powietrze, a niecałe 20 lat później zrobił to jego młodszy brat, SW-4.
Przyszedł rok 1980 i Świdnicki Lipiec. Świdniczanin musiał uczyć się mądrej walki o swoje prawa. Kiedy trzeba było, podpisał również porozumienie z władzą. 13 grudnia 1981 roku, przyciśnięty do muru, najpierw stawił opór broniąc swojego zakładu, potem zszedł do podziemia i tam robił swoje. Wymyślił na to sposoby, jakich nie stosowano nigdzie indziej. Spacerował po ulicy w czasie emisji kłamliwego Dziennika Telewizyjnego. Nadał audycję Radia Solidarność w paśmie telewizyjnym, z transmisją pogrzebu sekretarza generalnego Komunistycznej Partii ZSRR w tle. Kiedy zmieniły się czasy, musiał nauczyć się rządzić sobą. Nie było łatwo, ale i tak posiadł tę wiedzę szybciej niż inni.
Rozchwiane skrzydła
Polska transformacja zmusiła głównego chlebodawcę świdniczan, PZL-Świdnik, do dramatycznego wysiłku. Niemal z dnia na dzień stracił tradycyjne rynki zbytu. Trzeba było się ratować. Mieczysław Majewski, który przez ponad dwadzieścia lat kierował firmą jako prezes zarządu, wspominał te czasy: – Zaważyła wiara, że stanowimy jednak pewną wartość w przemyśle lotniczym, że mamy potencjał, który pozwoli nam przetrwać i wstąpić na drogę rozwoju. Fundamentalną była decyzja o nawiązaniu kontaktów kooperacyjnych. Już w 1991 roku podpisaliśmy pierwszą umowę z francuską firmą Aerospatiale i rozpoczęliśmy produkcję centralnej części skrzydeł samolotów ATR 72. Miała ona o wiele większe znaczenie niż tylko danie ludziom pracy i zwiększenie wolumenu sprzedaży. Musieliśmy bowiem nauczyć się procedur obowiązujących w zachodniej branży lotniczej, co znacznie ułatwiło nam zdobycie kolejnych programów. By sprostać zamówieniu Francuzów, kupiliśmy pierwszą dużą maszynę sterowaną numerycznie, stworzyliśmy linię chemicznej obróbki powierzchniowej. Były to podstawy do rozmów z kolejnymi kontrahentami. Uważam, że szybka decyzja o uruchomieniu sfery kooperacyjnej, w dużym stopniu przyczyniła się do uratowania firmy.
Port na środku lądu
Port lotniczy można chyba uznać za inwestycję numer 1 w 65-letniej historii Świdnika. Poza konkurencją jest rzecz jasna budowa Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego. Powstała ona jednak trzy lata przed nadaniem pracowniczemu osiedlu, które przy niej wyrosło, praw miejskich. A przecież był czas, kiedy nikt już nie wierzył, że lotnisko w Świdniku zamieni się w międzynarodowy, lotniczy port komunikacyjny. W 2014 roku, podczas 60-lecia miasta, Artur Soboń, wówczas radny Sejmiku Województwa Lubelskiego, tak mówił o dramatycznej walce o budowę portu:
– Faktycznie, w pewnym momencie wydawało się, że wszystkie nadzieje są już pogrzebane. Obowiązywała decyzja o lokalizacji lotniska w Niedźwiadzie. W projekcie Regionalnego Programu Operacyjnego przeznaczone były na jego budowę pieniądze unijne. Ba, wykupiono już nawet część działek. W pomysł na lotnisko w Świdniku praktycznie żaden inwestor nie chciał się angażować. Spółka działała, ale tylko dzięki uprzejmości Urzędu Miasta, miała w nim siedzibę. Lata 2005-2006 były czasem kompletnego zwątpienia. Spośród wielu firm i instytucji pozostały na polu walki trzy: Urząd Miasta Świdnik, PZL-Świdnik i Prezydent Lublina. Pierwszą iskierką nadziei było przejęcie płyty trawiastego lotniska przez samorząd Lublina. Jeszcze ważniejszym wydarzeniem były zmiany w samorządzie województwa i powstanie, w wyniku wyborów, koalicji Prawo i Sprawiedliwość – Platforma Obywatelska. Przełożyło się to na zgodną współpracę dwóch osób: Elżbiety Kruk i Janusza Palikota, ówczesnych liderów tego porozumienia. Zapadła polityczna decyzja o zmianie lokalizacji lotniska. Zarząd województwa z marszałkami Zdrojkowskim, Grabczukiem i Sobczakiem, już w 2007 roku przygotował odpowiednią decyzję. Okazało się, że nasza wieloletnia determinacja nie poszła na marne.
Mieczysław Kruk o Dodku
Świdnicka kultura to wiele uznanych marek. Wszystkie trudno wymienić. Może Helicopters Brass Orchestra, działającą najdłużej. Jednak początki czasem brnęły w śniegu.
– Działalność „Dodka”, zainicjowana w 1956 roku, stanowiła konkurencję dla kina „Lot” – wspominał Mieczysław Kruk, pierwszy redaktor naczelny Głosu Świdnika. – Istniały już wtedy kluby przy UMCS i FSC, którym kierował Władek Grzyb, mój szkolny kolega, a później lubelski klikon. Dzięki niemu uzyskałem kontakty w Warszawie, pozwalające na ściąganie obrazów niewyświetlanych wówczas w zwykłych kinach. Moim debiutem była „Dama Kameliowa” z Robertem Taylorem i Gretą Garbo. Po zakończeniu projekcji publiczność zaczęła klaskać. Po raz pierwszy w życiu usłyszałem wtedy brawa w kinie. Prześcigaliśmy się w sprowadzaniu najciekawszych filmów, podczas gdy w „Locie” wyświetlano tak zwane produkcyjniaki bądź radzieckie filmy wojenne. Pamiętam, jak pewnego grudniowego wieczora wieźliśmy do Świdnika taśmy z „Gorączką złota” Charlie Chaplina. Była taka zawierucha, że taksówkarz dowiózł nas tylko do Krzyżówek i dalej nie chciał jechać. Razem z Kaziem Sulewskim złamaliśmy więc dębową gałąź, zawiesiliśmy na niej puszkę z filmem i dalejże przez śnieg na piechotę. A że Kazio był mizernej postury, to w końcu niosłem i film, i jego. Spóźniliśmy się godzinę, ale ludzie czekali, i film wyświetliliśmy.
Burmistrzowie u burmistrza
7 października 2010 roku, w przeddzień 56. rocznicy nadania Świdnikowi praw miejskich, burmistrz Waldemar Jakson przyjął byłych włodarzy miasta. Byli wśród nich Stanisław Skrok – pierwszy burmistrz, Krzysztof Michalski, Ryszard Sudoł, a także, zarządzający miastem przed reformą samorządową, naczelnik Szymon Arasimowicz
– Jeśli chcemy budować tożsamość naszego miasta, musimy traktować je jako wielopokoleniową rodzinę, z jej zaletami i wadami. Będzie w Polsce naprawdę dobrze wtedy, kiedy premier czy burmistrz podziękują wszystkim swoim poprzednikom, mówiąc: – Budujemy nowe na tym wszystkim, co wcześniej zrobiono dobrego, na położonych przez was fundamentach. Zwykle władza mówi inaczej: to ode mnie zaczyna się Eden, a wcześniej była ciemnota średniowiecza. Każda z zaproszonych tu osób zrobiła dla Świdnika ile mogła, działając w ramach swoich możliwości i ograniczeń – mówił burmistrz.
Krzysztof Michalski wspominał: – W moich czasach walczyliśmy o lokalizacje sądu rejonowego i lotniska w Świdnika. Zmieniły się miejsca, w których te obiekty powstają, ale idea pozostała niezmienna. Mam ogromną satysfakcję, że za mojej kadencji, jako wojewody lubelskiego, w 1999 roku udało nam się powiatowe aspiracje Świdnika zrealizować.
Stanisław Skrok, pierwszy burmistrz Świdnika, mówił o początkach samorządu: – W pierwszej Radzie Miasta wszyscy radni wywodzili się z Komitetu Obywatelskiego. Pamiętam dyskusje na temat – od czego tu zacząć. Zaczęliśmy od ścieków, bo kiedy zawiało od wschodu, w całym Świdniku smród był niemiłosierny. Koszt budowy kolektora ściekowego był równy rocznemu budżetowi miasta. Jednak udało się. Pamiętam też, jak projektowaliśmy szkołę numer siedem, która w zamysłach miała mieć kształt wysokiego budynku o formie otwartej książki. Ale pojechaliśmy do Aalten i zobaczyliśmy, jak budują szkoły Holendrzy. Natychmiast powstał projekt uwzględniający podział na przedziały wiekowe. Ale szczególny nacisk położyliśmy w pierwszych kadencjach na budowę infrastruktury, czyli tego, czego nad ziemią nie widać.
Moc z niczego?
Dwa hektary wykopanych kartofli i tysiące byłych chłopów z najbiedniejszych rejonów Lubelszczyzny. Tak rozpoczynał swoją historię Świdnik. Potem był małym miasteczkiem na obrzeżach Lublina. Niektórzy mówili, że lepiej się do niego przyłączyć, bo duże miasto to i pieniądze wielkie. Ale świdniczanie trwali przy niezależności. Dzięki eksportowanym śmigłowcom zjeździli cały świat i wiedzieli, że można żyć lepiej. Dzięki zdolnym, wykształconym ludziom, jak prof. Zyta Gilowska, nauczyli się, jak ułożyć sobie nową przyszłość. Zbierali argumenty. Wywalczyli dla Świdnika siedzibę powiatu. Za darmo oddali grunt pod budowę sądu rejonowego. Wyszarpali możliwość budowy portu lotniczego dla regionu. Zrobili z miasta centrum gospodarcze, administracyjne i komunikacyjne. W konsekwencji ludzie przestali wyjeżdżać ze Świdnika, zaczęli do niego przyjeżdżać.
Program obchodów jubileuszu 65-lecia nadania Świdnikowi praw miejskich
Niedziela, 6 października
Godz. 10.00 – msza święta w kościele pw. NMP Matki Kościoła.
Godz. 11.30 – uroczysta sesja Rady Miasta w sali obrad w Urzędzie Miasta.
Podczas sesji do grona honorowych obywateli miasta zostanie przyjęty gen. Jerzy Piłat. Pochodzący ze Świdnika pilot, był m.in. dowódcą 12 Bazy Lotniczej w Mirosławcu. Zginął 23 stycznia 2008 roku w katastrofie lotniczej samolotu CASA. Jego imieniem została nazwana 12 Baza Bezzałogowych Statków Powietrznych w Mirosławcu Górnym.
Godz. 12.30 – uroczystości w Miejskim Ośrodku Kultury.
– Wręczenie odznaczeń państwowych imiejskich.
– Rozstrzygnięcie konkursu plastycznego dla szkół i przedszkoli pt. „Memu miastu na urodziny”.
– Część artystyczna. Wystąpią: Helicopters Brass Orchestra, Zespół Tańca Ludowego „Leszczyniacy”, uczniowie Państwowej Szkoły Muzycznej I stopnia im. Rodziny Wiłkomirskich.
Artykuł przeczytano 2114 razy
Last modified: 4 października, 2019