sobota, 05 października 2024r.

Jubileusz miasta, które nie zwalnia tempa

Autor: |

7 października 1954 roku Hilary Minc, I zastępca Prezesa Rady Ministrów, człowiek, który dość paskudnie zaznaczył się w historii Polski przełomu lat 40. i 50. ubiegłego wieku, podpisał dekret o podniesieniu do rangi miast kilku miejscowości. Wśród nich znalazł się podlubelski Adampol, który od tego czasu miał przyjąć nazwę Świdnik. Minc nie zrobił tego, by stworzyć pod Lublinem silny ośrodek przemysłowy oparty na zdrowych zasadach, ale by zbudować kolejną Nową Hutę, przykład triumfu komunizmu. Historia pokazała, jak bardzo się mylił.

Kamienie milowe to ważne wyda­rzenia, które zdarzają się tylko raz. Czasem, nawet często, nie mają znaczenia dla całej ludzkości, ale dla lokalnej społeczności grają rolę de­cydującą, historyczną.

Pamiętne wykopki

Prawdą jest, że Świdnik nie powstał na pustyni, bo już przed wojną były tu Szkoła Pilotów Ligi Obrony Prze­ciwlotniczej i Przeciwgazowej, sa­natoryjne letnisko i stacja kolejowa z XIX wieku. Ale bez pamiętnego polecenia wykopania 2 hektarów kartofli pod robotnicze baraki, tak by pewnie pozostało. Stało się to w 1949 roku i było początkiem budo­wy Wytwórni Sprzętu Komunikacyj­nego nr 5.

Ulica Racławicka

Z dzisiejszej perspektywy dawny spór o budowę ulicy Racławickiej może wydać się zabawny. Były lata 70. i Świdnik w tym miejscu właści­wie się kończył. Wielu stukało się w głowę: Racławicka dwupasmowa? A kto będzie nią jeździł? Obecnie ulica jest główną arterią miasta i ma kto po niej jeździć. O staraniach o Racławicką mówił Szymon Ara­simowicz, wówczas naczelnik mia­sta: W moich czasach, w pewnym sensie, rozstrzygały się podwaliny współczesnej strategii rozwoju miasta. Przypominam sobie, jak walczyliśmy, by ulica Racławic­ka była dwupasmowym szlakiem komunikacyjnym, chociaż wtedy rosło na niej zboże. Walka nie to­czyła się na poziomie lokalnym, bo wówczas trzeba było starać się o pieniądze z budżetu centralnego. Pytano czy chcemy w Świdniku zbudować drugą Marszałkowską, a ja wiedziałem, że tylko nowo­czesny trakt komunikacyjny może nadać miastu impulsu do rozwoju. Osobna historia, to batalia o szpital, który podobno był niepotrzebny, bo Świdnik przecież leży tak blisko Lublina.

Pierwszy kościół

Bryła pierwszej świdnickiej świąty­ni powstawała jako wyraz nadziei i strachu. Nadziei, że mieszkańcy miasta będą mieli wreszcie własną świątynię. Strachu, że pierwszą i ostatnią. Świdniczanie bali się, że komuniści nie zgodzą się na bu­dowę kolejnej, co zresztą od razu zapowiedziano. Dlatego wznieśli kościół o dwóch kondygnacjach, zdolny pomieścić 10 tysięcy wier­nych. Już sam sposób, w jaki prze­kazano wiadomość o wydaniu pozwolenia na budowę, był nieco­dzienny.

– W końcu czerwca 1974 roku pod plebanię w Kazimierzówce zajecha­ła czarna wołga, a w niej inspektor Wydziału Wyznań Urzędu Woje­wódzkiego w Lublinie – wspominał ks. Jan Hryniewicz, wówczas pro­boszcz parafii pw. Matki Bożej Czę­stochowskiej, w której świdniczanie uczestniczyli w Eucharystii. – Spo­tkaliśmy się z panem Jankiem przed plebanią. Z miejsca powiedział: – Proszę zakopać ten dół. Chodziło o wykop pod fundamenty nowej plebanii.

– I to już wam przeszkadza? Przecież mamy wasze pozwolenie! – zawoła­łem. Dostajecie pozwolenie na bu­dowę kościoła w Świdniku – odpo­wiedział. Nie mogłem uwierzyć wła­snym uszom i kazałem powtórzyć sobie tę wiadomość. Inspektor miał ze sobą dokładną mapę terenu. Na­tychmiast pojechaliśmy obejrzeć lokalizację. Od czasu tej wizyty, do wydania faktycznego pozwolenia na piśmie, musiał jednak minąć po­nad rok.

Walka o wszystko

Gdyby w Sevres pod Paryżem po­stawić wzorzec uporu, miałby on kształt mieszkańca Świdnika, który musiał walczyć o wszystko i wszyst­kiego się uczyć. W 1954 roku, w nocy, rękami mistrza Dyńskiego składał w WSK pierwszy motocykl. Później próbował zbudować własny śmigłowiec, o którym radziecki do­radca na początku powiedział: „prie­krasno sdiełan, no lietat’ nie budiet”. A jednak, dzięki kompetencjom i determinacji zespołu inż. Stanisła­wa Kamińskiego, Sokół w końcu wzniósł się w powietrze, a niecałe 20 lat później zrobił to jego młodszy brat, SW-4.

Przyszedł rok 1980 i Świdnicki Li­piec. Świdniczanin musiał uczyć się mądrej walki o swoje prawa. Kiedy trzeba było, podpisał również poro­zumienie z władzą. 13 grudnia 1981 roku, przyciśnięty do muru, naj­pierw stawił opór broniąc swojego zakładu, potem zszedł do podzie­mia i tam robił swoje. Wymyślił na to sposoby, jakich nie stosowano ni­gdzie indziej. Spacerował po ulicy w czasie emisji kłamliwego Dziennika Telewizyjnego. Nadał audycję Radia Solidarność w paśmie telewizyjnym, z transmisją pogrzebu sekretarza generalnego Komunistycznej Partii ZSRR w tle. Kiedy zmieniły się czasy, musiał nauczyć się rządzić sobą. Nie było łatwo, ale i tak posiadł tę wie­dzę szybciej niż inni.

Rozchwiane skrzydła

Polska transformacja zmusiła głów­nego chlebodawcę świdniczan, PZL-Świdnik, do dramatycznego wy­siłku. Niemal z dnia na dzień stracił tradycyjne rynki zbytu. Trzeba było się ratować. Mieczysław Majewski, który przez ponad dwadzieścia lat kierował firmą jako prezes zarzą­du, wspominał te czasy: – Zaważyła wiara, że stanowimy jednak pewną wartość w przemyśle lotniczym, że mamy potencjał, który pozwoli nam przetrwać i wstąpić na drogę roz­woju. Fundamentalną była decyzja o nawiązaniu kontaktów koopera­cyjnych. Już w 1991 roku podpisa­liśmy pierwszą umowę z francuską firmą Aerospatiale i rozpoczęliśmy produkcję centralnej części skrzy­deł samolotów ATR 72. Miała ona o wiele większe znaczenie niż tylko danie ludziom pracy i zwiększenie wolumenu sprzedaży. Musieliśmy bowiem nauczyć się procedur obo­wiązujących w zachodniej branży lotniczej, co znacznie ułatwiło nam zdobycie kolejnych programów. By sprostać zamówieniu Francuzów, kupiliśmy pierwszą dużą maszynę sterowaną numerycznie, stworzy­liśmy linię chemicznej obróbki po­wierzchniowej. Były to podstawy do rozmów z kolejnymi kontrahen­tami. Uważam, że szybka decyzja o uruchomieniu sfery kooperacyjnej, w dużym stopniu przyczyniła się do uratowania firmy.

 

Port na środku lądu

Port lotniczy można chyba uznać za inwestycję numer 1 w 65-letniej historii Świdnika. Poza konkurencją jest rzecz jasna budowa Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego. Powstała ona jednak trzy lata przed nadaniem pracowniczemu osiedlu, które przy niej wyrosło, praw miejskich. A prze­cież był czas, kiedy nikt już nie wie­rzył, że lotnisko w Świdniku zamieni się w międzynarodowy, lotniczy port komunikacyjny. W 2014 roku, pod­czas 60-lecia miasta, Artur Soboń, wówczas radny Sejmiku Wojewódz­twa Lubelskiego, tak mówił o drama­tycznej walce o budowę portu:

– Faktycznie, w pewnym momencie wydawało się, że wszystkie nadzieje są już pogrzebane. Obowiązywa­ła decyzja o lokalizacji lotniska w Niedźwiadzie. W projekcie Regio­nalnego Programu Operacyjnego przeznaczone były na jego budowę pieniądze unijne. Ba, wykupiono już nawet część działek. W pomysł na lotnisko w Świdniku praktycznie żaden inwestor nie chciał się an­gażować. Spółka działała, ale tylko dzięki uprzejmości Urzędu Miasta, miała w nim siedzibę. Lata 2005-2006 były czasem kompletnego zwątpienia. Spośród wielu firm i in­stytucji pozostały na polu walki trzy: Urząd Miasta Świdnik, PZL-Świdnik i Prezydent Lublina. Pierwszą iskier­ką nadziei było przejęcie płyty tra­wiastego lotniska przez samorząd Lublina. Jeszcze ważniejszym wy­darzeniem były zmiany w samorzą­dzie województwa i powstanie, w wyniku wyborów, koalicji Prawo i Sprawiedliwość – Platforma Obywa­telska. Przełożyło się to na zgodną współpracę dwóch osób: Elżbiety Kruk i Janusza Palikota, ówczesnych liderów tego porozumienia. Zapa­dła polityczna decyzja o zmianie lo­kalizacji lotniska. Zarząd wojewódz­twa z marszałkami Zdrojkowskim, Grabczukiem i Sobczakiem, już w 2007 roku przygotował odpowied­nią decyzję. Okazało się, że nasza wieloletnia determinacja nie poszła na marne.

Mieczysław Kruk o Dodku

Świdnicka kultura to wiele uzna­nych marek. Wszystkie trudno wy­mienić. Może Helicopters Brass Or­chestra, działającą najdłużej. Jednak początki czasem brnęły w śniegu.

– Działalność „Dodka”, zainicjowana w 1956 roku, stanowiła konkuren­cję dla kina „Lot” – wspominał Mie­czysław Kruk, pierwszy redaktor naczelny Głosu Świdnika. – Istniały już wtedy kluby przy UMCS i FSC, którym kierował Władek Grzyb, mój szkolny kolega, a później lubelski klikon. Dzięki niemu uzyskałem kontakty w Warszawie, pozwalające na ściąganie obrazów niewyświetla­nych wówczas w zwykłych kinach. Moim debiutem była „Dama Kame­liowa” z Robertem Taylorem i Gretą Garbo. Po zakończeniu projekcji publiczność zaczęła klaskać. Po raz pierwszy w życiu usłyszałem wtedy brawa w kinie. Prześcigaliśmy się w sprowadzaniu najciekawszych filmów, podczas gdy w „Locie” wy­świetlano tak zwane produkcyjniaki bądź radzieckie filmy wojenne. Pa­miętam, jak pewnego grudniowe­go wieczora wieźliśmy do Świdni­ka taśmy z „Gorączką złota” Charlie Chaplina. Była taka zawierucha, że taksówkarz dowiózł nas tylko do Krzyżówek i dalej nie chciał jechać. Razem z Kaziem Sulewskim złama­liśmy więc dębową gałąź, zawie­siliśmy na niej puszkę z filmem i dalejże przez śnieg na piechotę. A że Kazio był mizernej postury, to w końcu niosłem i film, i jego. Spóźni­liśmy się godzinę, ale ludzie czekali, i film wyświetliliśmy.

Burmistrzowie u burmistrza

7 października 2010 roku, w przed­dzień 56. rocznicy nadania Świd­nikowi praw miejskich, burmistrz Waldemar Jakson przyjął byłych włodarzy miasta. Byli wśród nich Stanisław Skrok – pierwszy bur­mistrz, Krzysztof Michalski, Ryszard Sudoł, a także, zarządzający mia­stem przed reformą samorządową, naczelnik Szymon Arasimowicz

– Jeśli chcemy budować tożsamość naszego miasta, musimy traktować je jako wielopokoleniową rodzinę, z jej zaletami i wadami. Będzie w Pol­sce naprawdę dobrze wtedy, kiedy premier czy burmistrz podziękują wszystkim swoim poprzednikom, mówiąc: – Budujemy nowe na tym wszystkim, co wcześniej zrobio­no dobrego, na położonych przez was fundamentach. Zwykle władza mówi inaczej: to ode mnie zaczyna się Eden, a wcześniej była ciemnota średniowiecza. Każda z zaproszo­nych tu osób zrobiła dla Świdnika ile mogła, działając w ramach swo­ich możliwości i ograniczeń – mówił burmistrz.

Krzysztof Michalski wspominał: – W moich czasach walczyliśmy o lo­kalizacje sądu rejonowego i lotniska w Świdnika. Zmieniły się miejsca, w których te obiekty powstają, ale idea pozostała niezmienna. Mam ogromną satysfakcję, że za mojej kadencji, jako wojewody lubelskie­go, w 1999 roku udało nam się po­wiatowe aspiracje Świdnika zreali­zować.

Stanisław Skrok, pierwszy bur­mistrz Świdnika, mówił o począt­kach samorządu: – W pierwszej Radzie Miasta wszyscy radni wywo­dzili się z Komitetu Obywatelskiego. Pamiętam dyskusje na temat – od czego tu zacząć. Zaczęliśmy od ście­ków, bo kiedy zawiało od wschodu, w całym Świdniku smród był niemi­łosierny. Koszt budowy kolektora ściekowego był równy rocznemu budżetowi miasta. Jednak udało się. Pamiętam też, jak projektowali­śmy szkołę numer siedem, która w zamysłach miała mieć kształt wyso­kiego budynku o formie otwartej książki. Ale pojechaliśmy do Aalten i zobaczyliśmy, jak budują szkoły Holendrzy. Natychmiast powstał projekt uwzględniający podział na przedziały wiekowe. Ale szczególny nacisk położyliśmy w pierwszych kadencjach na budowę infrastruk­tury, czyli tego, czego nad ziemią nie widać.

Moc z niczego?

Dwa hektary wykopanych kartofli i tysiące byłych chłopów z najbied­niejszych rejonów Lubelszczyzny. Tak rozpoczynał swoją historię Świdnik. Potem był małym mia­steczkiem na obrzeżach Lublina. Niektórzy mówili, że lepiej się do niego przyłączyć, bo duże miasto to i pieniądze wielkie. Ale świdnicza­nie trwali przy niezależności. Dzięki eksportowanym śmigłowcom zjeź­dzili cały świat i wiedzieli, że moż­na żyć lepiej. Dzięki zdolnym, wy­kształconym ludziom, jak prof. Zyta Gilowska, nauczyli się, jak ułożyć sobie nową przyszłość. Zbierali ar­gumenty. Wywalczyli dla Świdnika siedzibę powiatu. Za darmo oddali grunt pod budowę sądu rejonowe­go. Wyszarpali możliwość budowy portu lotniczego dla regionu. Zro­bili z miasta centrum gospodarcze, administracyjne i komunikacyjne. W konsekwencji ludzie przestali wyjeżdżać ze Świdnika, zaczęli do niego przyjeżdżać.

Program obchodów jubileuszu 65-lecia nadania Świdnikowi praw miejskich

Niedziela, 6 października

Godz. 10.00 – msza święta w kościele pw. NMP Matki Kościoła.

Godz. 11.30 – uroczysta sesja Rady Miasta w sali obrad w Urzędzie Miasta.

Podczas sesji do grona honorowych obywateli miasta zostanie przyjęty gen. Jerzy Piłat. Pochodzący ze Świdnika pilot, był m.in. dowódcą 12 Bazy Lotniczej w Mirosławcu. Zginął 23 stycznia 2008 roku w katastrofie lotniczej samolotu CASA. Jego imieniem została nazwana 12 Baza Bezzałogowych Statków Powietrznych w Mirosławcu Górnym.

Godz. 12.30 – uroczystości w Miejskim Ośrodku Kultury.

– Wręczenie odznaczeń państwowych imiejskich.

– Rozstrzygnięcie konkursu plastycznego dla szkół i przedszkoli pt. „Memu miastu na urodziny”.

– Część artystyczna. Wystąpią: Helicopters Brass Orchestra, Zespół Tańca Ludowego „Leszczyniacy”, uczniowie Państwowej Szkoły Muzycznej I stopnia im. Rodziny Wiłkomirskich.

Artykuł przeczytano 2114 razy

Last modified: 4 października, 2019

Registration

Zapomniałeś hasło?

Zmień język »
Skip to content