środa, 09 października 2024r.

Bez harcerstwa nie ma życia

Autor: |

Po raz pierwszy po wieloletniej przerwie, w naszym mieście odbędzie się Start Związku Drużyn w Świdniku, czyli rozpoczęcie nowego roku działań. Dzisiaj wezmą w nim udział piony: zuchowy, harcerski i starszoharcerski, zaś w niedzielę drużyny wędrownicze i kadra drużyn. Wśród punktów programu znalazły się, między innymi, gra fabularno-integracyjna, ognisko i śpiewanki, krąg. Odbędzie się też apel, podczas którego najstarsze zuchy zostaną przekazane do drużyn harcerskich, a harcerze do drużyny starszoharcerskiej.

– Kiedyś to wydarzenie odbywało się w dawnym Hufcu Świdnik co roku. Postanowiliśmy wrócić do pięknej tradycji. Tegoroczną grę podzieliliśmy na trzy trasy. Zuchy jako eko-bohaterowie będą ratować świat przed złym charakterem, który pragnie zniszczyć Ziemię. Harcerze polecą w kosmos, aby z nieco innej perspektywy i miejsca zobaczyć skutki zanieczyszczenia środowiska. Harcerze starsi trafią do 2050 r. i zastanowią się, czy nasza planeta zawsze będzie wyglądała, tak jak teraz. Wędrownicy wraz z kadrami drużyn rozważą ograniczanie plastiku pod kątem katastrofy klimatycznej – wyjaśnia sam. Daria Niziołek, komendant weekendowej imprezy, której większa część odbędzie się w lesie Rejkowizna.

Od Orłów do Tygrysków
Wydarzenie będzie wielkim przeżyciem, między innymi dla członków 12 Świdnickiej Gromady Zuchowej „Rozbrykane Tygryski”. Kilkoro z nich zostanie przekazanych do drużyn harcerskich. Za jakiś czas pozostali również mogą spodziewać się zmian, bo gromadę, którą prowadzi drużynowa phm. Małgorzata Pastusiak, przejmie przyboczna Julia Pastusiak. Pani Małgorzata zajmie się kształceniem młodszych harcerzy. Doświadczenie ma spore, bo z zuchowo-harcerską bracią związana jest od 1979 roku. Wie o niej wszystko.
– Nie wyobrażam sobie życia bez harcerstwa. Nawet jeśli robię coś innego, świadomie lub mniej stosuję metodę harcerską – śmieje się Małgorzata Pastusiak i wspomina: – Do gromady zuchowej „Orły”, działającej w ówczesnej Szkole Podstawowej nr 1, wstąpiłam w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Po 3 latach przeniosłam się do Szkoły Podstawowej nr 2, gdzie należałam do Drużyny Harcerskiej „Kormorany”. Drużynowym był druh hm. Czesław Młynarczyk, który do tej pory stanowi dla mnie autorytet. Zaszczepił we mnie chęć poznawania świata oraz pasję śpiewania. Po skończeniu szkoły podstawowej, z przyjaciółką Gosią, córką druha Czesława zresztą, zapragnęłyśmy mieć własne drużyny. W liceum założyłam 63 Drużynę Starszoharcerską „Dziupla”, Gosia zaś 62 Drużynę Starszoharcerką „Płomienie”. Potem połączyłyśmy siły i w Szkole Podstawowej nr 5 stworzyłyśmy 562 Drużynę Harcerską „Płomienie”. I taka ciekawostka – dzieci z drużyny dorosły i teraz ich pociechy należą do moich „Rozbrykanych Tygrysków”.
Pani Małgorzata była drużynową przez ok. 10 lat. Przerwę w intensywnym harcerskich życiu zrobiła dopiero, kiedy urodziła dwie córki. Chociaż przyznaje, że tak naprawdę nie do końca, bo jeszcze zabierała je na obozy. Magda, najstarsza latorośl, na pierwszy pojechała w wieku 10 miesięcy. Kiedy na świat przyszły dwie kolejne pociechy, pani Małgosia oddała stery w ręce druha Bartosza Boguszewskiego.
– Skupiłam się na dzieciach, ale cały czas ciągnęło mnie do harcerskiego życia. Kiedy więc była trudna sytuacja i trzeba było przejąć „Rozbrykane Tygryski”, nie zastanawiałam się nawet przez chwilę. Tym bardziej, że do gromady należały moje córki. Zaczęłam prowadzić zbiórki z druhną pwd. Justyną Legocką, a w międzyczasie zrobiłam kurs drużynowych zuchowych. I tak to trwa od ładnych kilkunastu lat – opowiada świdniczanka.

Nie dla wszystkich
Co przyciągało moją rozmówczynię do harcerstwa? Na pewno wartości i ideały, jakie wyznają harcerze, ale także ogromna siła wspólnoty i piękno braterstwa.
– Nie oszukujmy się, harcerstwo nie jest dla wszystkich – podkreśla Małgorzata Pastusiak. – Co roku przychodzą nowe osoby, ale nie wszystkie zostają. Nie każdy umie się podporządkować starszemu stopniem, nie każdemu podoba się musztra. Nie wszyscy mogą poświęcić mu tyle czasu, ile trzeba. Właściwie harcerzem jest się 24 godziny na dobę i trzeba się odpowiednio zachowywać. Nigdy nie miałam z tym problemu. Dobrze się uczyłam, byłam obowiązkowa. Jeśli miałam zbiórkę czy wyjazd, wiedziałam, że muszę odpowiednio zorganizować czas, by wykonać inne obowiązki, na przykład w domu. Czasami trudno mi powiedzieć, co wynika z mojego charakteru, a co z bycia harcerką.
Podharcmistrzyni dodaje, że harcerstwo to również doskonała szkoła życia, która otwiera umysł i pokazuje, jak ważna jest współpraca: – W grupie po prostu możemy więcej. Harcerstwo pozwala też dzielić się swoimi umiejętnościami, realizować i rozwijać pasje, od sportowych, przez muzyczne i artystyczne, po ekologiczne. Mnie nauczyło, by nie przejmować się błahymi sprawami, że z każdej sytuacji jest jakieś wyjście. Dzięki pracy w grupie nie mam problemów z porozumieniem się z dziećmi i seniorami. Harcerze zawsze byli i są blisko natury. Dzięki temu znam gatunki drzew i roślin. Wiem, jak ułożyć i rozpalić ognisko. Moje zuchy potrafią upiec banany na ognisku i określić kierunki świata bez używania kompasu. Znają podstawowe węzły żeglarskie. My, harcerze, nie boimy się świata. Chcemy również o niego dbać, więc stawiamy na ekologię. Równie ważny jest dla nas patriotyzm. Powtarzam moim podopiecznym, że to nie tylko uczestnictwo w obchodach historycznych rocznic, ale też to, że chodzą do szkoły i dobrze się uczą, że szanują rodziców, pamiętają o dziadkach, pomagają sąsiadom, wywiązują się ze swoich obowiązków.

Świat idzie naprzód…
…więc siłą rzeczy i harcerze się do niego dostosowują. Wykorzystują nowe technologie, zdobywają sprawności, o których kilkadziesiąt lat temu nikt nie słyszał, na przykład zuchy sprawność internauty czy informatyka.
– Pokazujemy młodym ludziom, że nowe technologie są bardzo przydatne w różnych dziedzinach życia, pod warunkiem, że mądrze się z nich korzysta – wyjaśnia harcerka. – Na tegorocznych obchodach 75. rocznicy zdobycia klasztoru Monte Cassino spotkałam ludzi z całego świata. Nawiązałam kontakty z drużynowymi ze Stanów Zjednoczonych i Irlandii. Mają inne mundury, sprawności, doświadczenia. To fantastyczne znajomości, które mogę podtrzymywać dzięki technologii. Piszemy do siebie na Facebooku, rozmawiamy przez komunikatory. Kiedyś musielibyśmy pisać listy i kilka tygodni czekać na odpowiedzi. Dziś świat to globalna wioska, dzięki czemu możemy być bliżej siebie. Mam pomysł, by zorganizować wspólny, międzynarodowy obóz. Kilkadziesiąt lat temu, ze względu na sytuację polityczną, nie mogliśmy nawet pomarzyć o wyjeździe zagranicznym. Teraz wystarczy mieć zaplecze finansowe. Technologia to też poczucie bezpieczeństwa. Oczywiście, wiemy jak określić kierunki, ale w każdej chwili możemy, w razie niepewności, sprawdzić lokalizację w telefonie komórkowym. Z dawnych lat brakuje mi kilku rzeczy. Przede wszystkim podróży pociągami, a tak właśnie jeździło się na obozy. Dzisiejszy autokar nie ma takiego uroku. W Świdniku brakuje też harcówek z prawdziwego zdarzenia. Kiedyś były w każdej szkole. Pamiętam, jak w 1989 roku składałam Zobowiązanie Instruktorskie w harcówce w Szkole Podstawowej nr 3. To było klimatyczne pomieszczenie, urządzone w ciemnozielonych barwach, z siatką maskującą na suficie, pieńkami do siedzenia, tablicami z punktami Prawa Zuchów i Harcerzy. Może jeszcze kiedyś wrócą te klimaty. Chcę jednak podkreślić, że mimo naturalnych zmian, harcerstwo to ciągłość. Nasze podstawowe wartości nie zdezaktualizowały się z upływem czasu.

Wspomnień czar
Pani Małgorzata dodaje, że harcerstwo to również przyjaźnie na całe lata i piękne wspomnienia:
– Przyrzeczenie harcerskie składałam podczas zimowiska w Świnoujściu. Mróz, morze skute lodem, a my na okręcie wojennym otrzymujemy krzyże harcerskie. To było niesamowite. Na jednym z obozów chciałyśmy zdobyć z koleżankami sprawność „Trzy pióra”, która polegała na tym, że jeden dzień się nie jadło, jeden dzień milczało i jeden dzień spędzało samotnie w lesie. Zaczynało się od próby milczenia i muszę przyznać, że była ona dla mnie nie do przeskoczenia. Po prostu nie potrafiłam nic nie mówić. Sprawności nie zdobyłam. Na obozie na Mazurach dostałyśmy z dziewczynami z namiotu cynk, że będzie nocny alarm mundurowy. Założyłyśmy mundury, położyłyśmy się w śpiworach i czekałyśmy. Zachciało nam się jednak do toalety. Wyszłyśmy z namiotu i zauważyła nas warta. Poinformowali przełożonych i w „nagrodę” miałyśmy alarm mundurowy i bezmundurowy, czyli musiałyśmy się 10 razy ubrać i rozebrać. Dodatkowo rano dostałyśmy sprzątanie latryn. To była kara za brak poszanowania dla munduru i symboli, które się na nim znajdują. Nauczyło nas to, że nie warto być za „sprytnym”. Teraz już nie mam problemu z szybkim wkładaniem munduru. Wspominam czasy, gdy pierwszy raz stałam na warcie. Środek lasu, coś trzeszczy, słychać różne odgłosy. Na szczęście staliśmy parami, żeby się nawzajem wspierać. To była taka jedna z pierwszych prób odwagi. Były też biegi nocne, tzw. bieg za świetlikiem. Rodzice chyba się nie bali, że zrobimy sobie krzywdę. Czasami opowiadam zuchom o swoich doświadczeniach. Z zaciekawieniem słuchają, tym bardziej, że przecież dotyczyło to również ich rodziców.
Agnieszka Wójcik-Skiba

Artykuł przeczytano 2544 razy

Last modified: 26 września, 2019

Registration

Zapomniałeś hasło?

Zmień język »
Skip to content